Archiwum kategorii: Bez kategorii

Czyżby parytet w Watykanie? Bez obaw.

Kardynał Gerhard Müller prefekt Kongregacji Nauki Wiary zapowiedział ostatnio, że w skład Międzynarodowej Komisji Teologicznej, ustanowionej żeby pomagała Stolicy Apostolskiej w sprawach doktrynalnych największej wagi, wejdzie już nie dwie, ale pięć, lub sześć kobiet.

The-International-Theological-Commission

 

Tymczasem na portalu Deon.pl, ks. Adam Błyszcz CR, pyta, jak to ma dokładnie wyglądać i czy Stolica Apostolska przypadkiem nie próbuje stosować parytetów płciowych. Parytety płciowe mają zapewne coś wspólnego z genderem. Jak to może być, żeby prefekt Kongregacji Nauki Wiary tego nie wiedział. Ks. Błyszcz dopytuje, co decyduje o nominacji, kompetencje czy płeć?

“Brzmi to trochę tak, jakby Stolica Apostolska próbowała wprowadzać coś na wzór parytetów płciowych (sześć kobiet w Międzynarodowej Komisji Teologicznej stanowi jedną szóstą jej składu). W związku z tym, że opinie Komisji nie mają charakteru wiążącego i nie łączą się z władzą święceń, to czy nie można wykluczyć, że znajdzie się trzydzieści kobiet – teologów (teolożek?), których kompetencje będą przewyższały kompetencje mężczyzn – teologów? Mam wrażenie, że w tak nakreślonej perspektywie decyduje jednak bardziej płeć niż rozum, dorobek naukowy czy też zasługi duszpasterskie. To nie jest słuszne. Cieszę się, że Watykan chciałby do Komisji wprowadzić pięć, sześć kobiet. Ale czy kryteriami decyzji o tym, kto ma wchodzić w skład tej instytucji ma być płeć czy rozum? W wywiadzie z kardynałem Müllerem nie znajduję odpowiedzi na to pytanie.”

Nie sądziłam, że kiedykolwiek stanę w roli rzecznika prasowego kard. Müllera i prawdę mówiąc nie podejrzewam go o feministyczne zainteresowania i sympatie dla parytetów, ale nie mogę się oprzeć i odpowiem.

Po pierwsze, parytet powinien oznaczać, że będzie piętnaście teolożek i pietnastu teologów (z łac. paritas oznacza równość). Jedna szósta to żaden parytet. Księdz Adam Błyszcz uważa, że byłoby to niesłuszne, gdyby nominacje do MKT odbywały się według parytetów czy kwot. A właściwie czemu nie? Kobiety nie mogły studiować teologii do drugiej połowy XX wieku. Wciąż są raczej niezachęcane do robienia teologicznych karier. A spokojnie piętnaście kompetentnych teolożek światowej klasy by się znalazło. To tylko kwestia decyzji. Taka świadoma pozytywna dyskryminacja mogłaby całemu światu pokazać, że sa zdolne do uprawiania teologii na równi z mężczyznami. Bez obaw, dla mężczyzn-teologów (księży głównie) zostanie jeszcze cała masa stanowisk. A tu w Polsce na prawde nie macie się Panowie o co martwić. Wszyscy zgodnie dbaja o to, by kobiet teologów było niezbyt wiele.

Co zatem decydowało: płeć czy rozum? Trzeba by może spytać, czy rozum jest zawsze decydującym czynnikiem teologicznej kariery. Czy na przyklad gdy zgromadzenie zakonne ks. Błyszcza wysyłało go na studia specjalistyczne z teologii dogmatycznej do Rzymu, na papieski Uniwersytet Gregoriański, to decydował o tym tylko rozum, czy fakt bycia księdzem i zakonnikiem a zatem mężczyzną. Owszem, intelektualnie zdolnym do kontynuowania studiów, ale jednak księdzem, a zatem mężczyzną.

Kobiety stanowią w Polsce ponad połowę studentów teologii w Polsce, ale ta proporcja zakłócona zostaje na wyższych etapach studiów. Ile studentek teologii (świeckich i zakonnic) jest na takie studia z Polski wysyłanych? Ile tych studentek kontynuuje studia na polskich wydziałach teologicznych? Podpowiem: między 4 a 20 procent, zaleznie od wydziału. A jeśli nawet obronią doktoraty, to ile z nich dostanie na uczelniach teologicznych etatową pracę?

Też bym wolała, żeby obecność kobiet w Międzynarodowej Komisji Teologicznej nie robiła “newsa”. Ale taka jest nasza rzeczywistość. Gdy papież Paweł VI tworzył Komisję w 1969 r., na świecie dopiero pierwsze absolwentki opuszczały teologiczne wydziały. Po raz pierwszy jakiekolwiek kobiety weszły w skład komisji dopiero w 2004 r. I to nie z braku rozumu, bynajmniej.

„Najpiękniejsze audytorki”, czyli kobiety na soborze

Pulcherrimae auditrices (czyli: najpiękniejsze audytorki) – zwrócił się któryś z Ojców Soborowych do kobiet, chcąc odnotować ich obecność na sali obrad Soboru Watykańskiego II. Padały również inne kwieciste określenia. Dopiero podczas obrad nad schematem Gaudium et Spes Pilar Bellosillo, reprezentująca World Union of Catholic Women Organizations, czyli 36 milionów kobiet na całym świecie, zwróciła uwagę, by przestali ją porównywać do kwiatów i promieni słońca, bo te wyobrażenie nie mają nic wspólnego z prawdziwym życiem. „Taki oderwany od życia język stawia kobietę na piedestale, zamiast na tym samym poziomie co mężczyznę – powiedziała. „To źle służy kobietom, bo nie bierze poważnie pod uwagę ich równej godności i człowieczeństwa.”

highres_00000001399691

Obecność kobiet na soborze, którego hasłem było aggiornamento, wcale nie była oczywista. Był początek lat sześćdziesiątych, miejsce kobiet zmieniało się nie tylko w świeckim świecie, ale też w kościele. Kobiety były aktywne w organizacjach katolickich, działały w apostolacie świeckich. Nie mówiąc o tym, że po prostu stanowiły więcej niż połowę wiernych i były zwyczajnie zaangażowane w życie swoich parafii. Jednak jeszcze przed soborem na niemieckiej konferencji prasowej, na pytanie dziennikarki o obecność kobiet na soborze, prowazący odparł, że chyba na Soborze Watykańskim III. Dopiero podczas drugiej sesji soboru, 23 października 1963 Léon-Josef Kardynał Suenens, arcybiskup Malines z Belgii, stwierdził że brak udziału kobiet w soborze jest bez sensu w czasie, kiedy są one wszędzie, niemal na księżycu. „Również kobiety powinny zostać zaproszone jako audytorzy – mówił – O ile się nie mylę, stanowią połowę ludzkości!”

W podobnym duchu zwrócił się do soboru następnego dnia melchicki arcybiskup George Hakim z Galilei, kiedy krytykował tekst deklaracji o kościele za kompletny brak wzmianki o kobietach, podczas gdy Kościół tyle zawdzięcza pełnej poświęcenia pracy kobiet. (wszystko dzień po dystrybucji pośród ojców dokumentu o apostolstwie świeckich). Uwagi kard. Suenensa i bp. Hakima rozwścieczyły podobno konserwatystów, z włoskimi biskupami na czele. Niemniej Paweł VI zdecydował się zaprosić kobiety, które rok później pojawiły się na soborze.

Audytorki zostały na sobór zaproszone na trzecią sesję, dopiero jesienią 1963 roku. Pierwszy raz w historii kobiety uczestniczyły w soborowych obradach. Watykan nie był na to przygotowany nie tylko mentalnie. W miejscu obrad brakowało choćby damskich toalet. Szybko okazało się, że panie potrzebują osobnej kafeterii, bo przecież nie mogą cisnąć się z kardynałami w tej samej kolejce po kawę. Podziału kafeterii na męską i żeńską (a nie dla duchownych i świeckich) z początku pilnowano restrykcyjnie. Było to o tyle istotne, że jak na każdej wielkiej konferencji, przerwa i posiłki były na soborze czasem dyskusji, poznawania ludzi, planowania sojuszy. Panie skazane na osobną kawiarnię były z tej części soborowego życia wykluczone. Ponoć kiedy mężczyźni zaczęli przychodzić do kobiecego baru, pojawił się szwajcar i ich nie wpuścił.  Jose Alvares-Icazas, chcący napić się kawy z własną żoną, również audytorką soboru, interweniował aż u abp Felici. Jak zauważał Jose, ironiczne było dyskutowanie o kościele w świecie współczesnym, przy jednoczesnym ignorowaniu zasad tego świata.

„Nie ma nic bardzo ekscytującego lub odważnego w zaproszeniu dwudziestu trzech kobiet, jako niemych obserwatorek na zgromadzenie jakichś trzech tysięcy mężczyzn, tak długo jak nie dodamy, że to zgromadzenie to ekumeniczny sobór Kościoła rzymsko-katolickiego i że nigdy wcześniej w historii kobiety nie były na soborach obecne.”  – pisała autorka pierwszej książki na ten temat, Carmel McEnroy, która wykonała detektywistyczną pracę tropiąc kim były i co wniosły audytorki na soborze. Zwłaszcza, że i zapraszanie nie obyło się bez problemów. Gdy 14 września 1964 papież Paweł VI powitał kobiety, w bazylice nie dało się ich dostrzec. Dziennikarze wytężali wzrok, ale okazało się, że zaproszenia nie doszły na czas. Tydzień później pojawiła się pierwsza audytorka, Maria Luisa Monnet z Francji, przewodnicząca International Federation of the Independent Social Welfare Organizations. Monnet była w Rzymie podczas soboru, bo jako szefowa katolickiej organizacji chciała trzymać rękę na pulsie i poznawać ludzi. Dlatego mogła błyskawicznie odpowiedzieć na zaproszenie. Kiedy weszła na obrady abp Denis Hurley z Durbanu w Afryce Południowej powitał ją słowami: „Kwiaty w końcu zakwitły w naszym kraju.”

„Byłyśmy albo ignorowane albo lekceważone” – podsumowuje soborowe doświadczenia Mary Luke Tobin. I wymienia trzy kategorie ojców soborowych: tych, którzy naprawdę doceniali ich obecność; obojętną większość, która często unikała bezpośredniego spotkania; tych, którzy w oczywisty sposób niezadowoleni z obecności kobiet unikali ich kompletnie. Ale były. Dwadzieścia trzy, w tym 19 singielek lub zakonnic, trzy wdowy i jedna zamężna. Uczestniczyły w czym mogły, niektóre bardzo aktywnie starały się wpływać na to co mogły, na komisjach i za kulisami. Wszystkich Ojców Soborowych było zaś 3058, do tego eksperci (również mężczyźni).

Są zdjęcia i filmy z chwili, gdy Ojcowie Soborowi wchodzą do Bazyliki św. Piotra: z różnych krajów, różnych kolorów skóry. Zawsze patrząc na nie, wzruszałam się, myśląc sobie, że tu widać Kościół powszechny. Ale po przeczytaniu książki McEnroy, Guest in their own house,  już tak nie umiem. Widać na tych zdjęciach Kościół powszechny, w którym nie widać kobiet. Co w tym wzruszającego?

From Poland with…

No i tak. Sąsiedzi z dołu, fani footballu, znów głośno imprezują. Któryś raz rozważam dzwonienie po policję, i po raz kolejny – przypominając sobie naklejkę „Legia fanatycy” na drzwiach wejściowych – jakoś odpuszczam, bo jednak będziemy tu dalej razem mieszkać. Kiedy tak rozmyślam, z dołu dobiega tubalne „Sto lat!”. Spoko, urodziny. A zaraz potem następuje równie tubalne: „Żydzi z Polski precz”. W pół minuty jestem na dole i walę wściekle w ich drzwi z informacja, że mogą mieć dowolny światopogląd, ale nie chcę tego słyszeć. I zachęcona osłupieniem sąsiada dodaję, że w sumie mieszkamy na getcie, więc nie wypada…

Ale chyba najbardziej poszło o naruszenie przestrzeni. Wszędzie nie chce tego widzieć, ale nie będę wysłuchiwać tego we własnej kuchni. No i jeszcze, w pokoju obok śpi już znajomy, który wpadł na dwa dni posprzątać w Warszawie groby swoich żydowskich dziadków. Język polski zna na tyle, żeby zrozumieć to przesłanie. A jak pomyśleć i odsunąć od siebie to, że nam się osłuchało, to ten tubalno-chóralny śpiew brzmi przerażająco.

Jest też inny powód, dlaczego w mojej własnej kuchni chce nad tym panować. Bo w wielu innych miejscach nie panuję. Tu uśmiecham się do mieszkańców Krakowa, w którym napisy „J**** Żydów” ozdabiają tak liczne ściany.

Uwielbiam zwłaszcza te, na drodze którą się jedzie z Krakowa do  Auschwitz-Birkenau. Jadę tamtędy często, z różnymi ludźmi, czasem takimi, których ledwo przekonaliśmy, że za każdym rogiem nie czai się ktoś nienawidzący Żydów. I modlę się, żeby wszyscy zasnęli i nie patrzyli przez okno. Bo jeszcze wypatrzą ścianę stodoły wymalowaną tak: „Zawsze nad wami **** Żydami”

IMG_4400

I co, odpowiem im, że to Wisła nienawidzi się z Cracovią i to dlatego? Who cares… Ponownie modlę się o to samo, gdy wracamy, wszyscy w podłym nastroju. Wtedy ludzie wpatrują się tępo w krajobraz. A w tym krajobrazie. O, na przykład gwiazda Dawida na szubienicy na ścianie jednego z przystanków PKS. O, przepraszam, raczej niejednego. A może było tak tylko rok temu, ostatnio aż nie chce mi się rozglądać. Ale sprawdzę znowu jadąc w najbliższy czwartek. I tak na prawdę nie chodzi o to, że zobaczą to jacyś przysłowiowi Żydzi z Ameryki, tylko, że ja to widzę co miesiąc.

A może chodzi o to, że wczoraj inni żydowscy znajomi, a ja z nimi stawiając opór (bo widziałam co ich tam spotka) uparli się wejść do staromiejskiej restauracji Pod Samsonem, które ma oczywiście pseudo-żydowskie potrawy w menu i oczywiście Żyda z monetą na ścianie. Jak tyle innych restauracji (skoro już przywołujemy po nazwie, to Pizza na Nowolipkach złamała mi tym serce)… Ale, w pod Samsonem to nie byle co: Żyd jest wielki, wyziera ze ściany kiedy gość idzie do szatni lub toalety. Jest biały, moneta złota. O Żydach z monetą można oczywiście długo, bo gdzie ich nie ma. Ale tego pamięta się długo. Nie, nie jest niewinny.

IMG_4721

Co chcę przez to wszystko powiedzieć? Może to, że jak cię dosięgnie we własnej kuchni okrzyk „Żydzi z Polski precz”, to rzeczywistość wokół ciemnieje, człowiek sobie przypomina tego białego z monetą z wczoraj i że w najbliższy czwartek znów minie mural na stodole i kuli się przez moment w sobie. I wie, że to wszystko się jakoś do siebie dodaje i wiąże i cuchnie.

Luz-Ma jedzie na sobór

Luz-Marie odruchowo parsknęła śmiechem, słysząc opis życia rodzinnego wpisany w projekt soborowej Deklaracji o Kościele w Świecie Współczesnym. Jako audytorka Soboru Watykańskiego II próbowała wpływać na jej kształt pracując w podkomisjach, jednak najwyraźniej głos konserwatywnych biskupów przeważył. Szturchnęła męża prosząc: „Powiedz coś.” „Ty coś powiedz – odparł Jose zachęcając żonę. Wstała i zwróciła się do członków komisji mieszanej po hiszpańsku, bo łaciny przecież nie znała: „Wyobrażam sobie wyrazy twarzy katolickich małżeństw na świecie, kiedy dowiedzą się co myślicie o małżeństwie.” Zarzuciła im, że to co twierdzą to podejście legalistyczne, że mowa jest o kontrakcie, grzechu, pożądaniu. I mówiła dalej: „Skoro jestem jedyną zamężną kobietą na tym soborze, czuję że mam odpowiedzialność powiedzieć, że kiedy współżyliśmy z mężem, dając życie naszym dzieciom, nie był to akt pożądliwości, lecz miłości. Jestem przekonana, że tak jest w przypadku wszystkich chrześcijańskich matek zachodzących w ciążę. Z całym szacunkiem muszę powiedzieć, że kiedy wasze matki was poczynały, to również działo się w miłości.”

Luz-Marie i Jose wspominali, że zgromadzeni najpierw nie zrozumieli, a gdy tłumacz przełożył na łacinę zrobili się czerwoni i zaczęli się śmiać. Ale słuchali dalej. Potem dwudziestu czterech kardynałów podeszło do niej mówiąc: nigdy o tym nie pomyśleliśmy.

A ponieważ małżeństwu Icazas wciąż nie podobał się tekst o rodzinie, poproszono ich o napisanie innego na następny dzień. Tak zrobili, a podkomisja do spraw rodziny przyjęła ich propozycje. W końcu nie było szans, żeby ojcowie soborowi wiedzieli coś o współczesnej rodzinie. Biorąc pod uwagę wiek najmłodszych hierarchów, Jose szacował, że z życiem rodzinnym nie mieli kontaktu od co najmniej czterdziestu lat, kiedy wstępowali do seminariów.

Nigdy by o tym sami nie pomyśleli… O tym i o wielu innych sprawach, które zwyczajnie ich nie dotyczyły. I niewiele brakowało, żeby nie było wśród tysięcy zgromadzonych na soborze powszechnym żadnych praktyków życia rodzinnego.

Jose i Luz Ma z papieżem Pawłem VI

Luz-Marie Alvarez-Icaza, ona i jej mąż, jedyna para małżeńska zaproszona na sobór i to dopiero na jego czwartą sesję.  Współprzewodniczyli Ruchowi Rodzin Chrześcijańskich, ale papieski delegat zaproszenie na sobór skierował tylko do Jose. Gdy Alvarez-Icaza upierał się, że pojedzie tylko z żoną, bo oboje kierują organizacją, biskup przekonywał, że przecież co Luz-Ma będzie robić na soborze, skoro nie zna się na sprawach międzynarodowych, nie napisała książki, nie nie ma stanowiska ani w społeczeństwie ani w Kościele. Jose uparł się jednak, że to co robi Luz-Ma jest najważniejsze, bo przekazuje wiarę ich dzieciom. W tym momencie jego żona była w ciąży z ich dwunastym potomkiem. Upór Jose właściwie ucieszył biskupa: „Dobrze, zatem sprawiłem, że na soborze będzie pierwsze małżeństwo.” Przypadek zatem i upór Jose, a nie autentyczna potrzeba konsultacji z tymi, którzy tworzą zręby życia chrześcijańskiego, sprawił, że ich doświadczenie mogło się pojawić na soborze.

A to wszystko wiemy dzięki siostrze Carmel McEnroy, która wytropiła i przepytała rozsiane po świecie kobiety-audytorki Soboru Watykańskiego II i napisała książkę Guest in their own house. The Women of Vatican II (Crossroads; New York, 1996), dzięki której możemy poznać kulisy obecności kobiet na soborze.

Siostry Silverman naprawiają świat (każda po swojemu)

zdjęcia Kalman Zabarsky za www.bu.edu

„Spała z otwartymi szufladami, bo bała się, że jej ubrania się uduszą – opowiada Sarah, podkreślając, że już od dziecka jej siostra miała wielkie serce. Ponoć Susan będąc studentką szkoły rabinicznej nie opuszczała mieszkania bez przygotowanych do rozdania bezdomnym kanapek z masłem orzechowym i jednodolarówek.

Susan twierdzi, że jej rodzinę bardziej wstrząsnęła informacja, że postanowiła zostać rabinką niż to, że Sarah została komiczką. A Sarah została komiczką obnażającą rasizm i seksizm, niestroniącą od przekleństw i sprośności.

Będziecie się śmiali, ale myślę o Sarze jako kimś podobnym do biblijnej prorokini – mówiła jakiś czas temu Susan dziennikowi Haaretz –bo  na prawdę wskazuje choroby naszego społeczeństwa. Interesuje są to, że żyjemy w tak na prawdę rasistowskich społeczeństwach, że żyjemy w brutalnym świecie. Interesują ją te same sprawy, które interesują Boga.”

Sarah mówi natomiast: ja jestem bezbożna, ona pobożna (I’m godless and she’s godfull). A jednocześnie przyznaje: W sumie racja, że obie w jakiś sposób nauczamy…

Susan w rozmowie z Haaretz podkreśla podobieństwo między nimi: występ komiczki i nauczanie rabinki są w istocie bardzo podobne. Jeden i drugi przekazują ważne przesłanie, by naprawiać świat. Susan interpretuje Biblię, Sarah prowokuje poprzez łamanie tabu. Poznajcie Siostry Silverman – Sarah i Susan – które wystąpiły wczoraj (4 kwietnia) na Women in the World Summit w panelu, mówiąc o tym jak to się stało, że wybrały tak różne drogi życiowe i co je inspirowało.

Susan mówiła między innymi o międzynarodowej adopcji oraz o tym, że osieroconych jest 150-200 milionów dzieci, z których 60-70% będzie ofiarami seksualnego niewolnictwa.

Sarah przekonywała, że robiąc karierę należy być niezaprzeczalną (undeniable).

Więcej można zobaczyć w relacjach z Women in the World Summit.

***

O tym jak została komiczką, Sarah opowiadała w książce The Bedwetter: Stories of Courage, Redemption, and Pee. Wyjechała na studia do Nowego Jorku żeby studiować na New York University po czym je rzuciła i zajęła się stand upem. Rodzina nie była zadowolona, uznając to za szaleństwo.

O tym jak została rabinką Susan opowiada The Daily Beast: Pamiętam jak stwierdziłam: „A może zostanę rabinką” i w piątek popołudniu zadzwoniłam do szkoły rabinicznej prosząc o rozmowę. „Nikogo nie ma – odpowiedziano w sekretariacie. „A mogę zadzwonić jutro” – zapytałam, a głos w słuchawce odpowiedział: „Jutro jest szabat!” A ja pomyślałam: O fuck, mam nadzieję, że nie podałam swojego nazwiska.

Rabin Susan Silverman, choć wychowana w Bedford, N.H i wykształcona w Bostonie, mieszka dziś z piątką dzieci w Jerozolimie. Dwójka dzieciaków, to adoptowani Żydzi Etiopscy. Rabin Silverman jest mocno zaangażowana w międzynarodowy ruch adopcyjny, sprawy pluralizmu religijnego, prawa uchodźców w Izraelu. Ale nie tylko. Jest też aktywna w ruchu Women of the Wall, który walczy o prawo Żydówek nieortodoksyjnych do modlitwy z modlitewnymi szalami i Torą pod Ścianą Płaczu. Póki co, plac ma status ortodoksyjnej synagogi, a comiesięczne próby modlitwy często kończyły się przepychankami z ortodoksami, a w ostatnich kilku latach aresztowaniami (pisałam o tym w Tygodniku ). Któregoś dnia aresztowane zostały również Susan Silverman i jej nastoletnia córka Hallel. Sarah błyskawicznie odpowiedziała na Tweeterze: “SO proud of my amazing sister @rabbisusan & niece@purplelettuce95 for their ballsout civil disobedience. Ur the tits!#womenofthewall” Na co jej siostrzenica odpowiedziała: “@SarahKSilverman hey auntie, want a copy of my mugshot?”

Sarę może znacie, niegdyś regularnie wstępowała w Saturday Night Life w Comedy Central. Już teraz chyba niczym nie może zszokować swojej publiczności. Poprzez stand up stara się o prawa kobiet i opowiada o Holokauście. Również tą drogą mobilizowała starszych wyborców do wzięcia udziału w wyborach poprzez projekt “The Great Schlep” i broniła praw wyborczych w kampanii Let my people vote. Mogliście też słyszeć o jej filmie Jesus is Magic, albo o klipie Sell the Vatican, Feed the World, w którym prosiła papieża, żeby nakarmił świat za pieniądze ze sprzedaży Watykanu (dom, który jest miastem), tak żeby z jej domu (konkretnie z ekranu 48 calowej plazmy) zniknęły wygłodzone twarze z całego świata.

***

A jeśli nabraliście ochoty, na spotkanie z siostrami Silverman, to na Uniwersytecie Bostońskim przeprowadzono z nimi kiedyś długą, siostrzaną rozmowę:

#ordainwomen

Ordain us, or stop baptizing us (udzielajcie nam święceń, albo przestańcie chrzcić) – to hasło, zwolenniczek święceń kobiet w Kościele katolickim, które pod koniec lat 70-tych trafiło na tzw. bumper stickers, czyli na zderzaki. Ostre, ale zawierające myśl o zasadniczej równości kobiet i mężczyzn w Kościele, która wynika z chrztu. Równości, której nie doświadczamy, gdy chodzi o posługi i urzędy w Kościele.

W dniu w którym Maryja wypowiedziała swoje tak, myślimy i modlimy się za te, które nie mogą odpowiedzieć tak na swoje powołanie. Dziś, jak zwykle w Uroczystość Zwiastowania 25 marca, obchodzony jest przez organizacje będące za kapłaństwem kobiet 20. Dzień Modlitw o Święcenia Kobiet w Kościele katolickim.

Modlą się dziś takimi słowami:

Odwieczny Boże, otwórz serca i umysły wszystkich ludzi i inspiruj nas wszystkich do używania wyjątkowych darów jakie nam dałeś do wykorzystania we wzajemnej służbie.

Modlimy się szczególnie za te kobiety, które mogłyby najlepiej użyć swoich talentów w służbie Twojemu Kościołowi jako diakonisy i kapłanki.

Wesprzyj je odwagą gdy odpowiadają na Twoje powołanie i wzmocnij do pokornej służby, głębokiego współodczuwania i przenikliwej mądrości. 

Wspomagaj je w ich posłudze i oświeć przywódców Twojego Kościoła, by wprowadzali równość zamierzoną przez Jezusa, włączając wszystkich mężczyzn i kobiety, których powołałeś do posługi sakramentów. 

Wzmocnij swojego Ducha w tych, których wybrałeś do sakramentalnego kapłaństwa. 

Niech odpowiedzą na Twoje wezwanie i podążają za Tobą z hojnym sercem. 

O to prosimy w imię Jezusa, który wezwał Marię Magdalenę i Febe – podobnie jak Piotra i Pawła – do posługi pierwszym wspólnotom chrześcijańskim. Amen

Zakonnice – radykalne feministki?

Wszyscy usłyszeliśmy o amerykańskich zakonnicach cztery lata temu, kiedy Konferencja Kierownictwa Zakonów Żeńskich (LCWR) została wzięta pod lupę Watykanu, a zakonnice oskarżone między innymi o radykalny feminizm. Zakonnice i radykalny feminizm? Nie ma się co śmiać, Amerykańskie siostry zakonne były i są w awangardzie teologii feministycznej, zaangażowane są w pomoc społeczną ale też tematy w kościele kontrowersyjne, jak duszpasterstwo LGBTQ. W sprawie reformy opieki zdrowotnej stanęły po stronie Obamy, a nie własnego Episkopatu. Ale może po kolei.

Po Soborze Watykańskim II życie zakonnic zmieniło się radykalnie. Usłyszały, że mają prowadzić dialog ze światem, więc go podjęły. Między innymi, maszerując z młodzieżą w pacyfistycznych demonstracjach (o czym już pisałam we wpisie „Siostry Ziomalki”), czy walcząc z rasizmem. Ale nie tylko.

Konferencja Kierownictwa Zakonów Żeńskich zyskała feministyczną metkę już w latach osiemdziesiątych, dzięki przemówieniu swojej przewodniczącej s. Therese Kane, która podczas wizyty Jana Pawła II zwróciła się do niego publicznie z prośbą, żeby otworzył przed „połową ludzkości, wszystkie urzędy w Kościele.” Tłumaczyła potem, że nie mogła nie skorzystać z okazji, jaką dawało jej wystąpienie w obecności głowy Kościoła, by wypowiedzieć postulaty wielu katoliczek.

W kwietniu 2009 Konferencja otrzymała list o wszczęciu oceny doktrynalnej ich działalności. Więcej na ten temat pisał w TP Józef Majewski (Zakonnic kłopoty z doktryną), a od tego czasu sprawa wciąż się ciągnie. Od tego czasu, czyli już od 5 lat, sprawa znajduje spore zainteresowanie amerykańskich mediów. Od zwykłych gazet, przez telewizje, serwisy interentowe, program satyryczne… Komik Bill Maher mówił właśnie w programie satyrycznym: „Zakonnice to fajniejsza część religii. Siostry chcą pomóc biednym, zamiast wrzeszczeć na gejow. Watykan za to mówi im: zostawcie to chore dziecko i dorwijcie jakichś gejów.” Nie wiem, czy taki wizerunek rebeliantek (dobre zakonnice vs. bezduszny Watykan) jaki zaczęły kształtować media ucieszył zakonnice, ale z pewnością umiały z niego zrobić użytek. Postanowiły przy okazji załatwić parę spraw, w których taki pozytywny 'media coverage’ jaki mają może bardzo pomóc.

Mniej wiecej w tym samym czasie, cztery lata temu Konferencja Kierownictwa Zakonów Żeńskich zabrała, odmienne niż amerykański episkopat, zdanie w sprawie tzw. Obama care. Choć amerykańscy biskupi walczyli o powszechną opiekę medyczną od 1919 roku, to niemal zablokowali ustawę w 2010 bojąc się, że środki przeznaczone zostaną również na dokonywanie aborcji i zmuszą katolików do wykupienia pracownikom ubezpieczenia gwarantującego antykoncepcję. Biskupi przekonywali, że katolicki przedsiębiorca (również uczelnia, szkoła, czy szpital) powinien móc wykupić plan opieki medycznej nie uwzględniający antykoncepcji. W 2012 roku Biały Dom zaproponował kompromis, który miał polegać na tym, że koszt antykoncepcji pracowników instytucji katolickich pokryją firmy ubezpieczeniowe, bo będzie je to i tak mniej kosztowało, niż zapewnienie opieki w czasie ciąży. Kompromis z entuzjazmem przyjęło LCWR, jezuici i Catholic Health Association i siostry. Siostra Carol Keehan z Catholic Health Association (zarządzającego 600 szpitalami) tłumaczyła dziennikarzowi The New York Times: „Interesuje mnie szczególnie to, że w 2014 roku, 32 miliony lub więcej ludzi nie mających ubezpieczenia zdrowotnego zostanie otoczone opieką zdrowotną. To ma ogromny wpływ na życie wielu ludzi w tym kraju. Zajmuję się opieką zdrowotną od 40 lat, wiem że cierpią.”

Sytuacja z Obama care jak łatwo się domyślić tylko wzmocniła wizerunek rebeliantek, ale też zdawało się, że niezadowoleni z nieprzejednanej postawy episkopatu katolicy poczuli, że mają w siostrach z LCWR sojuszniczki. Pamiętam, że któryś z dzienników pytał w nagłówku: „I kto jest teraz wiarygodną twarzą Kościoła?”

Korzystając z medialnego zainteresowania jakie otrzymały ze względu na zainteresowanie nimi przez Watykan i wzmocnionego przez spory z episkopatem o ubezpieczenia medyczne, siostry wsiadły do autobusu. „Nuns on the Bus”, czyli autobus mknący przez dziewięć stanów. Głównym celem tej podróży było zwrócenie uwagi na najuboższych, którzy radzą sobie w życiu dzięki świadczeniom społecznym i pomocy ośrodków, które działają dzięki państwowym środkom. Srodkom, które były zagrożone planowanymi cięciami. To była więc akcja polityczna, ale nie broniąca interesów katolików czy kościoła, ale najbiedniejszych. W wywiadzie dla serwisu DemocracyNow szefowa kampanii, s. Simone Campbell mówiła: „to nie jest walka religijna, ale polityczna. Lubią nas, kiedy zajmujemy się służbą, ale nie myślimy, nie zadajemy pytań, nie jesteśmy krytyczne.” (Democracy Now, 12.04.2012).

Z całej tej medialnej wrzawy, licznych telewizyjnych wystąpień, wywiadów w prasie, najbardziej lubię występ s. Simone Campbell w The Colbert Report, czyli satyrycznym programie wieczornym na Comedy Central. Zobaczcie sami: s. Simone Campbell w The Colbert Report  albo przeczytajcie poniżej.

Stephen Colbert: Siostro, dziękuję, że jest siostra tu z nami. Siostro, ty i twoje koleżanki zakonnice najwyraźniej zeszłyście na złą drogę. Jesteście radykalnymi feministkami!

s. Simone Campbell: Z pewnością zajmujemy się szczególnie potrzebami kobiet i odpowiadamy na nie. Jeśli to jest radykalne, to pewnie jesteśmy.

Stephen Colbert: Tak, tak. To jest właśnie radykalny feminizm.

s. Simone Campbell: Ja tak nie uważam.

Stephen Colbert: Jest jest. A przy okazji, siostro, gdzie jest siostry strój? Gdzie jest strój? Czy spaliła go siostra w czasie imprezy polegającej na paleniu habitów, organizowanych przez radykalne zakonnice?

s. Simone Campbell: Wróciłyśmy do naszych korzeni. W swojej historii nosiłyśmy proste, codzienne ubrania. To właśnie robimy. Nosimy proste, codzienne ubrania, by móc dotknąć ludzi bardziej bezpośrednio. Ludzie bywali onieśmieleni przez te wielkie habity …Trudno nam było z towarzyszyć ich doświadczeniu w tym stroju.

Stephen Colbert: Kościół powinien być trochę onieśmielający… Myślę że wy, zakonnice powinnyście być bardziej onieśmielające… Watykan i papież powiedzieli: dość z tym społecznym liberalizmem. Nie jesteście wystarczająco konserwatywne społecznie. Przyzna siostra?

s. Simone Campbell: Prawdę mówiąc, mogę tylko przyznać, że jesteśmy wierne Ewangelii. Pracujemy codziennie, by żyć tak jak uczył nas Jezus, z ludźmi z marginesu społecznego.

Stephen Colbert: To jest łatwy sposób na zdobycie poparcia: Jezus. Można wrzucić Jezusa to wszystkiego i ludzie i zdobędzie się aplauz. Macie nadchodzącą wycieczkę autokarową, zaczynającą się w najbliższy czwartek.

s. Simone Campbell: Tak, mamy.

Stephen Colbert: Ty i inne siostry?

s. Simone Campbell:  Dokładnie.

Stephen Colbert: Kilka zakonnic wsiada do autokaru… to gotowy temat na film. „Nuns on the Bus” I jedziecie do dziewięciu różnych stanów, w których siostry robią…

s. Simone Campbell: Robią świetną robotę. Chcemy podkreślić i pokazać ich pracę, ale zatrzymamy się też w biurach kongresmenów, zwłaszcza tych, którzy głosowali za propozycją budżetową zaproponowaną przez kongresmena Ryana. Ten budżet podkopuje strukturę naszego społeczeństwa, a ludzie tego nie wiedzą. Chcemy edukować ludzi o tym, co się dzieje w Kongresie i upewnić się, że się sprzeciwią. Choć tyle możemy zrobić dla na ludzi cierpiących z powodu tej sytuacji ekonomicznej, którzy są zostawieni sami sobie i spychani na margines.

Stephen Colbert: Ale jeśli koncentrujemy się na ubogich i pomocy ubogim, to zostawia bogatych samym sobie. Ludzi takich ja ja…

s. Simone Campbell:  To jest to, co bogaci powinni robić.

Stephen Colbert: Posłuchaj, my potrzebujemy więcej pomocy. Ubodzy odziedziczą Królestwo Niebieskie, „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu do Królestwa Niebieskiego”… ja potrzebuję pomocy bardziej niż biedni!

s. Simone Campbell:  Potrzebujesz pomocy, żeby odpowiedzieć hojnością. Mamy wystarczająco dużo, jeśli zaczniemy się dzielić. To ta amerykańska idea, żeby gromadzić i skupiać się na tym co mamy indywidualnie…

Stephen Colbert: Sam Jezus powiedział:… zapomniałem…

s. Simone Campbell: Jezus łamał chleb, dawał go wszystkim i mówił, bierzcie i nasyćcie się. I starczy, jeśli się dzielimy.

Stephen Colbert: Cóż, nie będę dyskutował z zakonnicą o Ewangelii. Siostra Simone Campbell! Siostro, dziękuję za spotkanie.

***

 

A więc chcesz zostać kosmonautką, prezydentką czy generałką?

Najpierw wybierasz płeć. Powiedzmy, że mężczyzna.

Jaką pracę chcesz wykonywać w przyszłości? – pyta automat-wróżka w części Centrum Nauki Kopernik dotyczącej nauk społecznych – Wybierz z listy jeden zawód: żołnierz, kierownik w dużym przedsiębiorstwie, członek kadry zarządzającej, informatyk, inżynier, naukowiec, lekarz, nauczyciel, ekonomista, specjalista administracji publicznej lub nauk społecznych, prawnik, pracownik biurowy, policjant, konsultant lub agent w sprzedaży i usługach, technik (obsługa sprzętu specjalistycznego), ochroniarz, sprzedawca, rolnik lub ogrodnik, górnik, pracownik budowlany, robotnik przy obróbce metali, maszyn, robotnik w przetwórstwie i przemyśle lekkim, operator maszyn lub monter, kierowca lub operator pojazdów wolnobieżnych, sprzątacz, gospodarz budynków, woźny, niewykwalifikowany robotnik. Z nad listy spogląda na Ciebie lego-policjant przy wozie strażackim.

Powiedzmy jednak, że jesteś kobietą.

Jaką pracę chcesz wykonywać w przyszłości – pyta cię ten sam automat. Pod obrazkiem z uśmiechniętą kelnerką w kusej spódniczce zobaczysz listę zawodów: kierowniczka w dużym przedsiębiorstwie, prezes w przedsiębiorstwie, naukowiec, lekarka, pielęgniarka, nauczycielka, ekonomistka, specjalistka administracji publicznej lub nauk społecznych, prawniczka, pracownik biurowy, konsultantka lub agentka w sprzedaży lub usługach, technik (obsługa sprzętu specjalistycznego), kasjerka lub recepcjonistka, kelnerka lub kucharka, pracownik usług osobistych (fryzjerka, stylistka, opiekunka, itp.), sprzedawczyni, rolnik, robotnik w przetwórstwie lub przemyśle lekkim, operator maszyn lub monter, pomoc domowa, sprzątaczka lub woźna, niewykwalifikowany robotnik, gospodyni domowa.
Do myślenia dają też konsekwencje wyboru zawodów. Wciskam dla żartu „gospodyni domowa” (wśród męskich zawodów oczywiście nie ma nic podobnego). Dochód netto: nie więcej niż 1000 zł; godziny pracy tygodniowo: nie więcej niż 40. Ile zna języków obcych: 0. Tyle o nieodpłatnej, domowej pracy kobiet.
Wybieram naukowiec (naukowczyni jest aż tak ekstrawagancka?). A więc chcesz być naukowcem? – ekspozycja pyta kobietę. Dochód netto 1000-1999 pln; godziny pracy: 40; ile zna języków: 2; powierzchnia mieszkania: nie więcej niż 59 m2; telewizor plazmowy: nie; ale na pocieszenie 8 z 10 ma laptopa a 1 z 3 zmywarkę. Ok, a gdybym tak zmieniła płeć? A więc chcesz być naukowcem? – pyta ponownie automat, ale różnicę widać od razu: dochód netto 2000-2999 pln, 3 języki obce …. A może by tak zmienić płeć?

naukowiec kobieta:

naukowiec mężczyzna:

Ok, zakładam, że automacik w muzealnej ekspozycji oparty jest na jakichś wyliczeniach GUS i że oddaje rzeczywistość a nie stan pożądany. A jednak nie lubię. Nie lubię selekcji zawodów, niby są podobne, ale ten strażak i kelnerka na froncie. Gospodyni domowa vs górnik. Czepiam się pewnie, ale… no i czemu nie naukowczyni, skoro prawniczka. Czemu nie robotnica w przetwórstwie skoro lekarka. Czemu nie ma informatyczki lub choćby żeńskiego informatyka? Instalacja tak niewinna jak przedszkolne klocki lego schowane w kąciku dla chłopców. Jak podział na kąciki w ogóle.

Może ta muzealna instalacja zwróciła moją uwagę, bo Kopernika zwiedzaliśmy z zupełnie dorosłym rodzeństwem i przyjaciółmi w pamiętną Niedzielę Świętej Rodziny, kiedy w kościołach czytano anty-genderowy list? Tak czy inaczej, dobrze ją zapamiętałam.

A teraz frajda, jaką sprawiła mi książeczka dla dzieci „Kosmonautka” (Poławiacze Pereł, 2014). Nie, żebym się znała na literaturze dla dzieci. Niech tu się wypowiedzą fachowcy. Ale sam pomysł, żeby wydać książeczkę o mamach zajmujących się prestiżowymi i raczej postrzeganymi jako męskie zawodami jest ekstra. Nie tylko jako poszerzenie perspektywy na to, jakie zawody już mogą wykonywać mamy, ale też danie dziewczynkom bodźca, żeby wyobraziły sobie siebie w tej roli.
Kim chciałyście być, gdy pani nauczycielka w pierwszej klasie was o to zapytała? Pozostając pod wrażeniem pierwszych wyborów prezydenckich chciałam być prezydentem i do dziś pamiętam dezaprobatę wychowawczyni. Niczym zdrada, bo dziewczynki zasadniczo chciały być nauczycielkami.
Wracając do „Kosmonautki.” Piękne i dowcipne i zapadające w pamięć ilustracje debiutującej w roli ilustratorki książek Doroty Wojciechowskiej. Moje ulubione: prezydentka z poziomką w klapie, generałka w kapciach. Ale też okładkowa kosmonautka z biustem.


Język. Jest tytułowa kosmonautka, ale też architektka, inżynierka, pastorka, pilotka, prezydentka, arcymistrzyni szachowa, chemiczka, generałka, mistrzyni formuły 1, neurochirurżka, prezeska banku. Na stronach dziecięcej książeczki brzmią w tak naturalny sposób, jakby kobiety i mężczyźni wciąż nie wzdrygali się przed używaniem żeńskich form. Wzdrygali się jednak językoznawcy. Konsultował językowo kosmonautkę prof. Mirosław Bańko, jednak wcześniej inny językoznawca się nie zgodził przyjąć zlecenia, tłumacząc, że to formy nienaturalne dla języka.

Książka to nie tylko spis kobiet wykonujących prestiżowe zawody. Każda z nich jest mamą i opisana została z perspektywy dziecka, gdy biegnie z nim spóźniona do szkoły, nie lubi robić generalnych porządków, uczy przyszywania guzików (choć ją to denerwuje) czy lubi jak dziecko wyprzedza koleżanki w nauce (mistrzyni Formuły 1). To w jakimś sensie hołd dla pracujących mam. I zwykłe życie, w którym nazywana rekinem prezeska banku chodzi z dzieckiem do delfinarium, a prezydentka uwielbia iść z rodziną do lasu i być na poziomie poziomek.


Książkę wymarzyła sobie właścicielka wydawnictwa Dominika Żukowska, ale jak przyznaje, nie umiała jej napisać. Jakoś nie szło, aż zwierzyła się z pomysłu podczas kolacji ze znajomymi. „Moja mama jest kosmonautką i ma wszystko w tubce, nawet podwieczorek – podchwycił mieszkający na co dzień w Szwecji Piotr Wawrzeniuk. I tak doktor historii w Swedish National Defence College został został autorem książki dla dzieci w wieku 3+.
Teraz kończy już drugi tom: „Strażaczka” (będą też taksówkarka i inne postrzegane jako męskie zawody) . Wydawnictwo planuje również trzeci tom o mamach i kolejny o ojcach pracujących w zawodach postrzeganych jako kobiece. Jakich? Sam byłem przedszkolankiem – mówi autor wypowiadając to słowo niepewnie. Trzeba będzie pewnie znów sprawdzić z językoznawcą, czy można tak nazwać przedszkolnego pedagoga. Całą serię zilustruje Dorota Wojciechowska.

Dominika Żukowska zastrzega, że książkę planowała od dawna, a jej przygotowanie zaczęło się dużo przed debatą o gender i aferami o równościowe przedszkola. Już usłszała, że książka powstała na zlecenie „pewnych środowisk,” choć tak naprawdę jest to odruch matki, która chciała by jej córki i syn czytali właśnie takie książki, poszerzając wyobrażenia o tym czego można chcieć i o czym marzyć.

Panna jednooka czyli Mortęska na dziś

Rodzi się dla nieba – mówimy w hagiografiach. Magdalena Mortęska choć zmarła w opinii świętości, nie miała szczęścia, bo jej procesy kanonizacyjne przerywały wojny i pożogi nękające XVII i XVIII wieczną Polskę a wreszcie kasata większości  z klasztorów benedyktynek. Włączono ją jednak w poczet benedyktyńskich świętych. Zatem narodziła się dla nieba 19 lutego 1631 roku (taką datę podaje w swojej książce Karol Górski, natomiast na  benedyktyńskich stronach internetowych mowa o 18, a  w innych miejscach 17 czy nawet 15 lutego), umierając w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat.

Urodziła się w 1554 roku, w staropruskiej, spolszczonej rodzinie. Za ważniejsze można jednak uznać jej drugie narodziny: moment, kiedy Mortęska w tajemnicy przed ojcem nauczyła się czytać!

Ta chwila miała gigantyczne znaczenie dla jej osobistego życia, ale również dla kształtu jaki przyjęła reforma reguły benedyktynek i edukacja panien którą prowadziły w przyklasztornych szkołach.

Jej ojciec, starosta Melchior Mortęski, po śmierci żony oddał dwie starsze córki na wychowanie do klasztoru Norbertanek, a Magdalenę do ciotki starościny Wulkowskiej z Topolna. To właśnie w Topolnie, pomagając w kuchni przy oprawianiu nóżek cielęcych, Magdalena wykuła sobie prawe oko. Starościna Wulkowska nie uczyła dziewczynki czytać ani pisać, lecz wychowywała na gospodarną panią domu.

Choć brakowało jej jednego oka, była wysoka (175 cm), przystojna i miała regularne rysy, oraz duży ale kształtny nos  – tak przynajmniej twierdzi jej biograf Kazimierz Górski, który był przy otwieraniu jej trumny. Wbrew woli ojca i jego próbom zaangażowania jej w życie towarzyskie i wydania za mąż, Magdalena odprawiała adoratorów, bowiem dużo wcześniej postanowiła wstąpić do klasztoru. Rozgniewany ojciec osadził ją w rodzinnym dworze w Mortęgach pod opieką ochmistrzyni czyli tzw. „panny starej” i w towarzystwie dziesięciu białogłów. Ustalił również trzy zasady: żaden mężczyzna nie miał mieć dostępu do ich mieszkania, Magdalena miała nie mieć dostępu do książek zwłaszcza o tematyce duchowej, oraz nikt nie miał jej uczyć pisać ani czytać.

Jednak Magdalenie udało się przekonać miejscowego pisarza, by nauczył ją alfabetu. Może dlatego jej najstarsze notatki pisane są nieco archaiczną, niewprawną kursywą. Ta umiejętność była dla niej przełomem. Wkrótce któryś z dworzan przyniósł jej z toruńskiego targu Postyllę ks. Wujka, czyli zbiór Ewangelii na niedziele i święta wraz z komentarzem. Magdalena czytała w ukryciu, zasłaniając nocą okna by nie było widać światła w jej pokoju.

Ostatecznie zrezygnowany ojciec był gotow zapisać jej rodową kamienicę w Toruniu, byle tylko wstąpiła do szanowanego zakonu i żyła z renty. W jej czasach było to częstą praktyką w klasztorach, w którym panny z dobrych domów i z większym posagiem żyły osobno i w innych warunkach niż mniej zamożne. Jednak Magdalena uparła się na wstąpienie do klasztoru benedyktynek w Chełmnie. Jej wstąpienie czy według innej wersji ucieczka do Chełmna wzburzyło ojca i wymagało negocjacji ze strony dalszej rodziny.

Klasztor z XIII wieku był mocno podupadły, opustoszały w skutek braku powołań. Jego ziemie przejęli mieszczanie a mury groziły zawaleniem. Gdy Mortęska wstąpiła do niego 1578 w wieku 24 lat w raz z nią przygotowywało się jeszcze 6 nowicjuszek, a kształceniu towarzyszyło bicie i głód. Dzięki sprzedaniu rzeczy, które przypadły jej w podziale majątku, Magdalena pomogła klasztorowi spłacić długi. Zabiegała też, by jej wuj, biskup Piotr Kostka był obecny na konsekracji nowicjuszek i wymusił uporządkowanie klasztornego życia. 4 czerwca 1579 w obecności bp. Kostki miała miejsce konsekracja, a już 11 czerwca wybory ksieni, którą została Magdalena.

Szybko zaczęła wprowadzać reformy. Wkrótce w westiarni znalazła stare, czarne habity a gdzieś w rupieciach regułę benedyktyńską po niemiecku, żelazny pasek, włosiennicę i dyscyplinę z mieczykami. Jednak pierwotna benedyktyńska reguła okazała się ponad siły sióstr. Chełmińskie benedyktynki uprawiały surową ascezę: mało spały, niewiele jadły,mieszkając w nieogrzewanych murach nie używały pościeli i bielizny… wreszcie wszystkie zachorowały. Wtedy biskup Kostka nakazał i złagodzić surowe zasady: dosypiać po jutrzni, jeść kolację i spać na pościeli.

Reforma i powrót do surowości reguły wywoływały entuzjazm. Klasztor cieszył się powołaniami. Jednak trudno było nie zauważyć, że staro-średniowieczna reguła nie była pisana na potrzeb XVI wiecznego klasztoru położonego na północ od Alp. Mortęska była jednak przeciwniczką stosowanych dotąd dyspens od reguł, uważała że otwierają furtkę psuciu zakonnego życia. Dlatego postanowiła zapisać w odnowionej regule wszystko co będzie zamieniane lub pomijane. Chciała też, by odnowiona reguła uwzględniała prowadzenie przez siostry szkoły dla dziewcząt oraz ujednolicała nowicjat. Po rozmaitych perypetiach i sprzeciwie niektórych sióstr udało jej się zatwierdzić w Rzymie i wydrukować nową regułę w 1605 roku.

Nowa regułą pomijała kary cielesne, nakazywała ksieni częste, indywidualne rozmowy z siostrami, nie dopuszczała różnicowania pomiędzy szlachciankami a mieszczkami i wprowadzała użycie widelca, który był wtedy nowinką.

Kandydatki do zakonu musiały w czasie półrocznego postulatu opanować czytanie i pisanie po polsku i po łacinie, tak by rozumiały godziny, którymi się modliły i mogły korzystać z duchownych lektur gromadzonych obowiązkowo w klasztornej bibliotece. Mortęska nie chciała w klasztorze analfabetek! Załączyła również spis książek, które powinny być na wyposażeniu klasztoru. M.in. Żywoty świętych Skargi, Żywot Panny Marii przypisany św. Bonawenturze, O naśladowaniu Chrystusa, Kolacje, Wywiady z Ojcami Pustyni i Pisma ascetyczne Jana Kasjana, jak również książki z tradycji hiszpańskiej duchowości. Nowicjuszki układały na piśmie swoje medytacje nad tekstami biblijnymi, a ich notatki zachowały się nawet czasem w archiwach.  Podczas negocjacji z Mikołajem Radziwiłłem dotyczących fundacji klasztoru w Nieświeżu nie tylko wyliczyła mu potrzebny księgozbiór, ale zażądała sprowadzenia dla sióstr kapłana po seminarium w Wilnie (seminaryjne przygotowanie to w tych czasach również nowość).

Reguła określała też zależność między klasztorem a prowadzoną przez niego szkołą. Chciała, by wychowanki benedyktynek poznawano po dokładnej znajomości obowiązków chrześcijańskich. Dziewczęta uczono rachunku sumienia, wpajano im wartość nieustannej, choćby krótkiej modlitwy, częste (przynajmniej raz w roku) przystępowanie do Komunii. Uczono też czytania, pisania, rachunków, śpiewu i hafciarstwa. Mówi się, że benedyktyńskie szkoły miały poprzez edukację dziewcząt wpływ nie tylko na swoje wychowanki, ale szlachtę w ogóle. Takie women empowerment w siedemnastowiecznym wydanu…

Reforma Mortęskiej przekształciła benedyktynki w zakon nauczający. To również wywołało opozycję, bo oznaczało, to istnienie zgromadzenia żeńskiego o nie najściślejszej regule. Buntowały się też możni, którzy chcieli osadzać swoje córki na urzędzie ksieni. Reforma Mortęskiej stworzyła właściwie nową gałąź benedyktyńską, opartą o starą regułę, ale zastosowaną w nowy sposób. Ponieważ jej okres nowicjatu trudno uznać za formacyjny, pomocy w duchowym rozwoju szukała u jezuity ks. Jana Zębowskiego, stąd w życiu duchowym chełmińskich benedyktynek znamiona ignacjańskiej duchowości.

A to wszystko, żebyśmy pamiętali, ile mogła znaczyć dla szesnastowiecznej kobiety umiejętność czytania i pisania! Pisania i czytania, które daje dostęp do nowych i starych pism i idei i pożywkę życia duchowego (jaką dla niej na początku stały się Postylle).  Bo jak pisała na łożu śmierci: „bez smaków duchowych pociech życie jest tęskliwe…”

Rozdzieranie

Dominik Zdort obejrzał na TVP Kultura film „Rozdarty” opowiadający o ks. Wekslerze-Waszkinelu i dzieli się wrażeniami w weekendowym wydaniu Rzeczpospolitej (1-2 lutego 2014). Minęły ponad dwa tygodnie, a zgryźliwy tekst Zdorta nie daje mi spokoju. Refleksje są dwie, jedna dotyczy Żydów a druga ks. Wekslera-Waszkinela. Obie jakoś niepokojące.

Zdort zachowuje się, jakby pierwszy raz usłyszał historię ks. Wekslera-Waszkinela w izraelskim filmie. Jednak film, to niewystarczające źródło, by ferować tak odważne oceny. Zwłaszcza, że dość łatwo można poznać szczegóły jego losów. Ks. Weksler-Waszkinel udzielał bowiem wywiadów, pisał, a ostatnio ukazała się książka Dariusza Rosiaka Człowiek o Twardym Karku. Historia księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela (Czarne; Wołowiec, 2013).

***

Chrystus ukrzyżowany jest zgorszeniem dla Żydów – pisał św. Paweł, a dwa tysiące lat później Żydzi gorszą się istnieniem chrześcijan, oburzali się, że w czasie Zagłady ukrywający chrzcili ich niemowlęta a po wojnie walczyli, by te dzieci odzyskać, ratując przed grzechem bałwochwalstwa – tak zaczyna Dominik Zdort swój felieton. Z kolei ks. Wekslerowi-Waszkinelowi Żydzi nie pozwalali jeździć poza kibuc w którym mieszkał odprawiać mszy ani modlić się przy jedzeniu używając znaku krzyża. Tu widać „upór i konsekwencję” Żydów, co budzi Zdorta szacunek. Na koniec tekstu dowiemy się, że „równocześnie Żydem i katolikiem da się być w Polsce, nie w Izraelu. Tam wybór jest zero-jedynkowy.”

Gdyby tak dobrze było się w Polsce Żydem i katolikiem jednocześnie, to pewnie ks. Weksler-Waszkinel nie jechałby do Izraela. Wystarczy wspomnieć wiele jego gorzkich tekstów i wywiadów, by wiedzieć, że nie takie to łatwe. Sam wspomina, że idąc do abp. Józefa Życińskiego miał nadzieję, że ten go od wyjazdu odwiedzie.

Nie jest też niemożliwe bycie Żydem i katolikiem w Izraelu. Może nie jest łatwe, ale katolicy języka hebrajskiego istnieją i mają swoje parafie.

Zdort chwali zasadniczy stosunek Żydów do spraw wiary, bo to postawa godna szacunku. Są jednak inni Żydzi, tacy, którzy inne elementy swojej wiary uznają za zasadnicze, lub to nie wiara motywuje ich postępowanie. Ci, którzy otoczyli ks. Wekslera-Waszkinela przyjaźnią i pomocą. Tu muszę wspomnieć Dalię Wolman i jej męża Pereca, którzy jak nikt inny wspierają go i darzą serdeczną przyjaźnią.

To, że Zdorta dziwi, że chrzczenie żydowskich niemowląt w czasie Zagłady oburzało Żydów, to mnie dziwi. Ratowanie było heroiczne, ale chrzczenie nie zawsze niekonieczne do kamuflażu. Ma natomiast niesławne pierwowzory, z najsłynniejszym Edgaro Mortarą (chłopcem żydowski, który jako 6-latek został w 1858 roku porwany i ochrzczony) na czele.

Ten lęk przed chrześcijaństwem bazujący na historycznych doświadczeniach wybrzmiewa w postawie mieszkańców kibucu. Dwora Berenstein, menadżerka kibucu, mówi Rosiakowi:
„Nie znaliśmy go, nie wiedzieliśmy, jakie ma zamiary, zwłaszcza czy nie będzie próbował nawracać nas na chrześcijaństwo. Proszę pamiętać: w całej historii Sde Elijahu nie było podobnego przypadku. Jeśli przyjmowaliśmy gojów do ulpanu, to tylko takich, którzy chcieli przejść na judaizm.” (s. 165)

Sam ks. Weksler-Waszkinel tak wspomina początki w kibicu:
„Mówili: Judaizm nie zna niedzielnej mszy. Chcesz być z nami, zostań z nami. To, co robisz w swoim pokoju, to twoja prywatna sprawa, ale to co robisz na zewnątrz, w kibucu, dotyczy nas wszystkich.: Pomyślałem, porozmawiałem z rabinem Schudrichem, z kilkoma innymi osobami i w końcu się zgodziłem. Mieli prawo się mnie bać. Przecież chrześcijanie od wieków głosili, że stają się nowym Izraelem, że zastępują stary Izrael. Może widzieli we mnie właśnie kogoś takiego. Bali się i ja ten ich strach zaakceptowałem.”(s. 166)

Ten rok w kibucu, w którym został przyjęty za darmo, był ogromnie ważny i pozwolił mu poznać lepiej Izrael i judaizm. Jak mówi: „Ten rok to był najpiękniejszy prezent, jaki dostałem od Pana Boga. Nigdy wcześniej ani potem nie czułem takiej radości, takiej wspólnoty, takiego ciepła.” (s. 171). A jego przyjaciel, kibucnik ze Sde Elijahu, dodaje: „ Taka jest jego droga, taka jest jego tożsamość. Pozostaje na to patrzeć i kochać go takiego, jakim jest.”

***

Zdort streszcza w felietonie zmaganie ks. Wekslera-Waszkinela, który sam mówi, że Chrystusa wyrzec się nie może i pyta czy rzeczywiście ksiądz nie wyparł się Jezusa. Pisze:
„Można też spróbować zrozumieć, że Romuald Jakub Weksler-Waszkinel tak mocno pragnie odszukać swoje korzenie. Ale mimo to z wielkim smutkiem ogląda się księdza katolickiego tak pokornie wyrzekającego się kolejnych znamion swojej wiary. Tym bardziej, że można mieć wrażenie, iż ostatnio to problem nie jednego kapłana, ale całego Kościoła.”

Zdort spekuluje, że ksiądz wpadł w pułapkę, być może za sprawą rabinów z Warszawy przygotowujących go do wyjazdu. Stwierdza jednak, że najpewniej zastawił ją na siebie sam „próbując pogodzić swoje żydowskie pochodzenie z chrześcijańskim powołaniem. Co okazuje się niesłychanie trudne, jeśli nie niemożliwe.”
Zasmucił mnie ten tekst, bo tej niełatwej biografii, zarejestrowanej w trudnym dla ks. Wekslera-Waszkinela momencie, Zdort postanowił użyć przeciw niemu i jako exemplum w krytyce innych księży.

Ksiądz w pułapce? Chyba zastawionej przez katolików. Najpierw tych w Polsce, którzy dokuczliwi byli na tyle, by emerytowi chciało się wyjechać. I tych w Izraelu, którzy nie przyjęli go w żadnym z licznych klasztorów, nie zaprosili, do żadnej ze wspólnot, nie znaleźli mu w Ziemi Świętej żadnej księżowskiej roboty… Nie warszawscy rabini (wspierający ks. Wekslera-Waszkinela jak mogli), ani miejscowi Żydzi (ortodoksyjny kibuc ma swoje prawa) są autorami tego rozdarcia. Niestety.

Można z resztą przeczytać w książce Rosiaka, o tym jak rozstał się z hebrajsko-języczną, katolicką wspólnotą. W książce skarży się, na zasady którym nie mógł sprostać, bo absorbowała go praca w Instytucie Jad Wa-Szem, i mówi o kierującym domem: „Nie było dla niego problemu. Nie było odpowiedzialności za mnie, za mój wiek, za moje kapłaństwo. Po prostu idź, bo nie spełniasz jakichś durnych regułek! Bo nie jem z nimi kolacji!”(s. 196).

Czy wpadł w pułapkę (jak sugeruje Zdort) czy jest rozdarty (jak mówi tytuł filmu)? Ponoć rozzłościł się, kiedy Ronit Kertsner tak właśnie zatytułowała film o jego pobycie w Izraelu.

Posłuchajmy jego samego:

„Wiem, wiem, łatwiej byłoby mi iść do nich, powiedzieć: Było, minęło, teraz jestem jednym z was. Zostawiam Kościół, zostawiam Jezusa, zostawiam siedemdziesiąt lat życia i prawie pięćdziesiąt kapłaństwa.” W dwadzieścia cztery godziny dostałbym obywatelstwo Izraela, pomoc finansową, skończyłaby się udręka z szukaniem mieszkania, zmartwienia finansowe, nie żyłbym w piwnicy, miałbym za dramo ulpan, wszystko by się zmieniło. Ale ja idę własną drogą, taką, a nie inną.” (s. 201)

„Nie jestem rozdarty, jestem najbardziej sklejonym człowiekiem na ziemi. Bardzo mało rozumiem z tego wszystkiego, ale to jest moje życie i nie chcę oddawać żadnej jego cząstki. Komu? Dwie rodziny – polska i żydowska – skleiły się we mnie w nazwisku Weksler-Waszkinel i chciałbym, żeby tak już pozostało. Żeby nikt mnie nie rozdzierał, ani jedni, ani drudzy.”

„Mam piękne życie. Pan Bóg je pisze, a ja mówię tylko: Bądź wola Twoja”. (s. 201)