Episkopat wyjechał na wakacje i milczy, podczas gdy demonstranci pod Sejmem i Senatem RP krzyczą na całe gardło: Nie ma wakacji od demokracji! Cóż, obywatele protestujący przeciw demontowaniu demokracji na ulicach całej Polski poradzą sobie i docześnie i eschatologicznie. Gorzej z instytucjonalnym Kościołem katolickim, który milczeniem żyrując rząd PiS roztrwania resztki swojego autorytetu.
Nie przyszło mi do głowy, że głos biskupów może być ważny. Dopiero zbombardowana telefonami znajomych, zaczęłam o tym myśleć. Pytano: A gdzie Kościół? Może odezwie się Episkopat, ostudzi nastroje, zaprotestuje przeciw burzeniu trójpodziału władzy i łamaniu konstytucji? Krążył piękny cytat z encykliki Centisimus Annus Jana Pawła II, o trójpodziale władz, który „realistycznie odzwierciedla społeczną naturę czlowieka.” Może Prymas stałby się mediatorem? Może bardziej stanowczy głos któregoś z biskupów opamiętałby rządzącą partię tak często powołującą się na katolicyzm, albo powstrzymał podpis Prezydenta?
Czemu sama o tym nie pomyślałam wcześniej? Bo polscy biskupi osierocili wyborców nie konserwatywnych wiele lat temu, więc nie mam złudzeń.
Na chwilę poczuliśmy, że są bliżsi, gdy bez powodzenia zabiegali u premier Beaty Szydło i ministra Mariusza Błaszczaka o uruchomienie korytarzy humanitarnych. Nie naciskali bardzo, nie wytoczyli poważnych dział jak przy sprawach dotyczących aborcji i in vitro, choć tu też chodzi o ochronę życia. Gdyby chodziło o prawa reprodukcyjne, Prezydium KEP wystosowałoby może list do przeczytania w każdej parafii, jak zrobiło to wiosną 2016 koincydując z wpływającym do sejmu projektem ustawy. Gdyby mowa była o prawach homoseksualistów, pewnie reakcja byłaby natychmiastowa. W końcu kilku katolików biorących udział w kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” i patronujące jej katolickie czasopisma, doczekały się reprymendy Prezydium KEP w ciągu kilku dni. Na próżno czekać, że z taką reakcją spotkają się politycy używający dziś języka kłamstw i przemocy, choćby wcześniej ustawiali się w pierwszych rzędach w kościele i ich przynależność do tej wspólnoty nie była tajemnicą.
Patrzę na skład Prezydium KEP, zgaduję sympatie, na wiele nie liczę.
Zresztą to, że mimo próśb hierarchów rząd konsekwentnie nie chce wpuścić do Polski żadnych uchodźców musiało być dla purpuratów nowym doświadczeniem. W końcu nad Wisłą dotąd Kościół najczęściej dostawał od polityków to, co chciał. Wyraźnie ta odmowa przyjęcia kilkuset uchodźców pod patronatem caritas nie nauczyła ich, że PiS używa wartości chrześcijańskich jako argumentu tylko wtedy, gdy mu pasuje, a gdy nie pasuje skłonny prosto w oczy mówić hierarchom: nie! A może niektórzy z nich milczą właśnie dlatego, że boją się kolejnej takiej publicznej odmowy?
W pierwszym odruchu nie oczekiwałam reakcji biskupów również dlatego, że zgaduję, że informacje czerpią raczej z prawicowych lub publicznych mediów i to raczej ten światopogląd jest im bliski. Czy słusznie? Z jakiegoś powodu w poczekalniach w kościelnych instytucji nie widziałam prasy liberalnej tylko Nasz Dziennik, a ogłoszenia parafialne rekomendują lekturę Gościa Niedzielnego, który nie raz dawał wyraz sympatii do aktualnie rządzących. O imperium medialnym o. Rydzyka nie wspominając. Wszak większość Episkopatu już dawno porzuciło bardzie centrowych i liberalnych katolików na rzecz Torunia. Pamiętam też intronizacyjną imprezę z politykami w pierwszym rzędzie i apel sekretarza KEP o usunięcie ze stron Komisji Konferencji Biskupów Unii Europejskiej tekstu Henryka Woźniakowskiego krytycznego wobec zmian w Trybunale Konstytucyjnym. Nie umknęło też mojej uwadze, że mój własny biskup, kard. Kazimierz Nycz nie odniósł się do tego, czy miesięcznice faktycznie można traktować jako uroczystości religijne.
No i ta kasa płynąca z budżetu do kościelnych instytucji. Wiemy, że 26 mln w rozmaitych dotacjach trafi do Torunia. Kto jeszcze i na co ją sobie załatwi? Może to ona zamyka usta?
Powiecie, że wcale nie milczeli. W końcu wypowiedzieli się rzecznik Episkopatu i Prymas, jednak w świetle dalszych wydarzeń tego tygodnia te koncyliacyjne wypowiedzi apelujące do obu strono dialog oderwane są od społecznej rzeczywistości. Łagodzący i apelujący do obu stron głos nijak się ma do sytuacji, gdy partia rządząca nocą, łamiąc regulaminy, przepycha niekonstytucyjne ustawy. Skąd jednak ta lękliwość i nienazywanie problemu? Czy tylko biskup luterański, ks. Jerzy Samiec może nazwać rzecz po imieniu?
Dobru wspólnemu, które katolicka nauka społeczna odmienia przez wszystkie przypadki, nie służy taki tryb tworzenia prawa, pośpiech, brak konsultacji społecznych i aroganckie nazywanie demonstrantów spacerowiczami czy pogardliwe ubeckimi wdowami. Wbrew pozorom katolickie nauczanie moralne obejmuje nie tylko sprawy alkowy, ale też życie społeczne. Więc skoro już biskupi nie mają zdania o sądownictwie i ustroju państwa, to może choć o tym paskudnym języku? Problem w tym, że ten język nie brzmi zupełnie nieznajomo. Gdy słyszę senatora Bonkowskiego, który o demonstrantów nazywa uporami bolszewickimi, ubeckimi wdowami, oczadzonymi i pożytecznymi idiotami, a potem rzuca antysemicką uwagę, nazywając innego senatora Borowski vel Berman, to czuję że niezmiennie antysemiccy felietoniści Radia Maryja Jerzy Robert Nowak i Stanisław Michalkiewicz będą z niego dumni. Jakże biskupi mieliby go teraz pouczać, skoro sami goszczą na pielgrzymkach i falach tej rozgłośni?
Biskupi mogą też oczywiście milczeć, przekonani że sądy i Konstytucja RP to polityka, a nie sprawy moralności. Właściwie nie boli mnie, że przestała ich interesować polityka i nie mają nic do powiedzenia. Byle byli konsekwentni i milczeli już zawsze. Zresztą pytania „gdzie jest Kościół?” wśród protestujących już cichną. Zaspali na tych urlopach i następnym razem ich głos już nikogo nie będzie interesował. Choć widzę i plusy. Może konsekwentnie w końcu zaczną kazania mówić nie komentując bieżących wydarzeń w kraju, lecz czytania z lekcjonarza? To może być prawdziwie dobra zmiana w Kościele!
Jest i druga zaleta. Porządek jest bowiem taki, że to nie księża i biskupi, a świeccy mają być aktywni politycznie. A ochrzczonych, aktywnych świeckich katolików w tym tłumie stoi wielu. Dlatego, gdy pytacie o głos Kościoła w sprawie tego politycznego kryzysu, to dla mnie było nim nie oświadczenie rzecznika KEP czy nawet słowa Pymasa, ale słowa Ignacego Dudkiewicza przemawiającego w czwartek 20 lipca pod sejmem.
– Jestem heteroseksualnym, żonatym mężczyzną, praktykującym katolikiem, rodowitym białym Polakiem pracującym na umowie o pracę. Oczywiście również po mnie dobra zmiana w sądownictwie może kiedyś przyjść – mówił Dudkiewicz. Ale brak niezależnych sądów w pierwszej kolejności uderzy w tych, którzy już nie mają ochrony. Uderzy w osoby LGBT, cudzoziemców i muzułmanów, pracowników wyrzucanych po konflikcie z pracodawcą, mniejszości religijne, kobiety będące ofiarami przemocy domowej i wyrzucane z pracy, bo poszły na urlop macierzyński, naszych obrońców i obrończynie puszczy. I mam teraz do Was pytanie. Czy chcemy ich wszystkich zostawić na łasce i niełasce Zbigniewa Ziobry? Czy chcemy, żeby o ich losie decydował szeryf, który rozstrzyga o winie przed wyrokiem sądu? Czy zostaną sami?
I kończył: „Chcę wam powiedzieć jeszcze jedną rzecz. My zwyciężymy bez przemocy, nie będziemy odpowiadać nienawiścią na nienawiść, obelgami na obelgi. Bo wiemy, że solidarność jest silniejsza! Że prawość jest silniejsza! A co – że miłość jest silniejsza! Bo to miłość nas tu przywiodła: do Polski, do wolności, do prawa, do wszystkich Polaków i Polek, również tych, którzy dzisiaj są po drugiej stronie.”
Mamy piękną tradycję prodemokratycznego zaangażowania świeckich katolików, którego symbolem może być pierwszy premier III RP Tadeusz Mazowiecki. Nie jesteśmy przecież tylko klientami kupującymi drobnymi rzucanymi na tacę religijne usługi, lecz członkami wspólnoty, którzy zamiast pytać, gdzie jest Kościół powinni sobie przypomnieć, że sami tym Kościołem są. I jeśli sumienie podpowiada wam, że macie spacerować pod sądy i inne urzędy, to milczenie biskupów was nie zatrzyma. Niech jednak styl tych spacerów będzie taki, o którym powiedział Ignacy: bez przemocy, obelg, nienawiści ani jej podsycania. Bez dzielenia i antagonizowania. Z miłością do prawa, wolności i prawdy, ale też współobywateli, nawet jeśli są po drugiej stronie. Do obywatelskiego zaangażowania w takim stylu nie trzeba nam wskazówek biskupów. Być uczniem Jezusa też da się z resztą bez ich pomocy.