„Z wielką troską i ze wzrastającym zdziwieniem patrzymy od dłuższego czasu…..” – rozpoczynał Pius XI encyklikę Mit Brennender Sorge, wydaną i odczytaną w niemieckich kościołach w kwietniu 1937 roku. Wydaną zbyt późno i przede wszystkim w trosce o katolików, a nie Żydów i inne ofiary ustaw norynberskich. Po sobotnich wydarzeniach w Białymstoku wielu pisało, że aktualne są słowa encykliki:
„Tylko płytkie umysły mogą popaść w ten błąd, by mówić o bogu narodowym, o religii narodowej. Tylko one mogą podjąć daremną próbę, by w granicach jednego tylko narodu, w tej ciasnocie krwi jednej zamknąć Boga.”
Ale myślę, że najbardziej aktualne jest co innego: znów bagatelizujemy i spóźniamy się z reakcją. Jak wtedy.
Wtedy trzeba było zareagować już na list z 12 kwietnia 1933 r., w którym Edyta Stein zwracała się do papieża: „My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi dziećmi Kościoła i z otwartymi oczami patrzymy na sytuację w Niemczech, obawiamy się, że jeśli milczenie będzie trwało dłużej, wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy. Jesteśmy również przekonani, że to milczenie nie będzie w stanie okupić na dłuższą metę pokoju z obecnym niemieckim rządem.” Ot, przeszła nam właśnie gorzka rocznica jej bezskutecznego, prorockiego wołania, by Kościół Chrystusowy podniósł głos.
Ale przecież już wszystko dobrze. Rzecznik białostockiej kurii wydał co prawda niezgrabne oświadczenie, tłumaczące sytuację niedopatrzeniem administracji parafialnej, ale już parę godzin później Przewodniczący KEP wyraził dezaprobatę dla wykorzystywania świątyni do głoszenia poglądów obcych wierze chrześcijańskiej. Dzień zamknęła wiadomość, że ks. Międlar otrzymał od swoich zakonnych przełożonych całkowity zakaz wystąpień publicznych. Możemy odetchnąć?
No właśnie nie.
Nie jest to jednak jedyny katolicki prezbiter sygnujący swoją działalność w mediach społecznościowych skrótem CWP. To, że nie błyszczą jak on na wiecach nie znaczy, że ich nie ma.
Bagatelizowanie i spóźnione reakcje to też w takich sprawach rzecz nie nowa. Dorosłe życie rozpoczęłam od próby zamknięcia antysemickiej księgarni w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych w Warszawie. Proboszcz ofukał, że nie będzie cenzurował; kuria zbywała jak mogła; biskup pomocniczy wzdychał, że jemu też nie podobają się niektóre książki w różnych księgarniach, a pół roku później przerwał rozmowę rzucając słuchawką. Ówczesny ordynariusz udawał, że o niczym nie wie, mimo kilku listów otwartych skierowanych właśnie do niego.
Wtedy było mi trudno uwierzyć, że to się dzieje na prawdę. Wyryte w pamięci cytaty z kościelnych dokumentów potępiających antysemityzm, kazały mi gorzko wzdychać: „Hipokryci!” To jednak niezłe wejście w katolicką dorosłość. Bez złudzeń.
Z resztą jeszcze wcześniej – gdy byłam w podstawówce – mój ukochany proboszcz zaczął gościć z wykładami Jerzego Roberta Nowaka, a w parafialnym kiosku pojawiły się pierwsze antysemickie publikacje.
Poza tym, niektórzy znani mi jeszcze z księgarni Antyk autorzy i wydawcy spokojnie wystawiali niedawno swoje książki na Targach Wydawców Katolickich. Czemu się więc dziwię? Już niczemu.
Czemu dziwię się, że ujawniają nam się księża narodowcy. Przecież widzę od dzieciństwa jak Kościół flirtuje z narodowcami. A że to dłuższe dziedzictwo przekonałać się łatwo, czytając roczniki katolickiej przedwojennej prasy.
Gdy oglądam proporce ONR w białostockiej katedrze to księgarnia „Antyk” z piwnic warszawskiego kościoła – jakkolwiek odrażająca i szkodliwa – wydaje się jednak dość podziemną działalnością w porównaniu z tym szpalerem w głównej nawie. Tak widać bywa, gdy kiełkującej niegodziwości nie nazwie się po imieniu. Przecież tamta literatura była dokładnie w tym duchu, a pismo „Szczerbiec” – pamiętam jak dziś – stało na stojaku z prasą, na prawo od wejścia. To niezgrabne oświadczenie białostockiej kurii wpisuje się właśnie w to nienazywanie, które znam sprzed 14 lat z warszawskiej kurii.
„W Kościele zaś jest miejsce dla przepowiadania ewangelii zachęcającej do miłości każdego człowieka.” – pisze abp. Gądecki. Super, że tak napisał, ale czemu biskup miejsca nie udźwignął sprawy i potrzeba było interwencji z Poznania? I co ze współcelebransem ks. Międlara, który jak się okazuje jest kapelanem białostockiej policji? Co z tymi wszystkimi księżmi narodowcami, i skąd się biorą. Jak to jest, że dostają sutannę i sporą władzę, ale oczy przysłania im narodowa duma?
***
Dzień na te rozmyślania jest nieprzypadkowy. 73 lata temu zaczęło się powstanie w Getcie Warszawskim.
Mój dom stoi tam, gdzie kiedyś było getto. Wiadomo, że na gruzach. Głęboko kopać nie trzeba, tuż pod powierzchnią ziemia jest rdzawa, a gdy ją kopnąć butem odsłoni ceglany gruz. Tym razem kopano jednak głębiej, więc wykopano całe cegły. Więcej, przed wejściem odsłonięto nam mury piwnic kamienicy, na której miejscu stoją nasze mieszkania. Ta sama nazwa ulicy, ten sam numer.
Jakoś inaczej mija mi w tym roku ta rocznica. Po tygodniach kontemplowania tych cegieł, które zostały po getcie i w cieniu wydarzeń z białostockiej katedry. Wiem ile uczy się młodzież o Żydach i Zagładzie, widzę wyniki sondaży antysemityzmu i smutno konstatuję, że księża po prostu z tych szkół się biorą i z tego społeczeństwa. A jednak wciąż szpaler zielonych proporcy z białostockiej katedry nie daje spać.
Oj tam oj tam!
„Tylko płytkie umysły mogą popaść w ten błąd, by mówić o bogu narodowym, o religii narodowej”.
To zjawisko jest zupełnie powszechne! Izrael to przecież… Naród Wybrany. Podobnie Islam – tak naprawdę zarabizował wiele narodów. Koran ważny jest tylko po arabsku. A Japonia? Nie stawiajmy Polaków jako takich znowu wyjątkowych, którzy by „zrezygnowali” z religii wspierającej ich odrębność.
Słusznie się Pani zżyma, ale wydaje się, że nie tędy droga. Roślina przycinana jeszcze bujniej się rozkrzewia.
Jedyna metoda to zaatakować korzeń. Tego oczywiście Pani nie zrobi, ale można posadzić obok inne mocne rośliny, które tej zagarną część światła i wody.
Budować jest łatwiej niż burzyć…
Ale co to za pocieszenie – że i innym odbija? To przecież mój Kościół w mojej Polsce flirtuje ze złym duchem. Budując kościół narodowy i wpisując się w nacjonalistyczne celebracje, zrywa komunię z Kościołem Chrystusowym. Coraz ciężej i bardziej obco takim nie-do-końca-prawdziwym Polakom katolikom, jak np. ja, w tej wspólnocie…
Pani Zuzanno, podziękowania i wyrazy uznania – podziwiam Pani działalność od tamtej sprawy z „Antykiem”. Serdecznie pozdrawiam
Widzi Pan…
To żadne pocieszenie. Natomiast powinno dać do myślenia.
Myślenia nad tym, co stanowi tożsamość i co stanowi „inność”. Bo one stanowią warunek konieczny ksenofobii. I proszę nie myśleć, że chcę ten warunek zlikwidować. Chodzi o to, że potrzebna jest powszechna refleksja nad tym, co uznajemy za inne i na przykład dlaczego pojawia się motyw „walki”.
Proszę zauważyć, że Autorka bloga również wchodzi w ten schemat. Podobnie jak Pan, gdy pisze „mój Kościół w mojej Polsce”.
„Naród”, czyli suma podobieństw pewnej grupy ludzi, nie jest zły sam w sobie. Problemem jest zbrojne ramię na zielonych sztandarach.
Co do wspólnoty religijnej… Są różne modele utrzymania „podobieństwa” religijnego. Centralistyczne, hierarchiczne, jak KK, albo mniej scentralizowane, jak siostrzane odpowiedniki. Tudzież wiary żydowska i muzułmańska. Wydaje się, że 99% tego, co stanowi tożsamość wspólnoty religijnej, to są po prostu zwyczaje. Jeśli Pan weźmie liturgię, czy choćby sam fakt, że „norma wiary” jest ustalana odgórnie, a nawet moralność, to wszystko są pewnego rodzaju obyczaje. Wyprowadznone często z pewnego zdania wyrwanego z kontekstu, bo co teolog, to zdanie. Oczyczaje, które stanowią o tożsamości i odmienności.
Bez przemyślenia jednak samego faktu odmienności – zarówno grup ludzkich jak i jednostek, będziemy kręcić się w kółko. Tak jak Pan i Autorka.
Jak ktoś mówi „teologia” to właściwie wypada zapytać „jaka?”. Bo są i katolicka i prawosławna i wiele teologii Islamu i tak dalej. Pomijając, że istnieją indywidualne teologie indywidualnych osób.
Sama teologia tu nic nie zdziała, bo już na starcie zakłada swoją odmienność.