Mocuję się, szukając odpowiedniego tłumaczenia i nic. Słowniki wiele nie pomogą, bo dopiero w 2016 roku Słownik Oxfordzki języka angielskiego dodał słówko „upstander” do swojego zasobu i to na żądanie legislatury Stanu New Jersey. Wszystko dzięki Sarze Decker i Monice Mahal, które trzy lata wcześniej rozpoczęły w swojej szkole petycję w tej sprawie. Podchwycił temat senator stanowy i w efekcie legislatura stanu New Jersey zobowiązała Oxford Dictionaries i Merriam-Webster, Inc. do uzupełnienia słownika. Słowo o które idzie, ukuła dyplomatka Samantha Power a rozpropagowała amerykańska organizacja edukacyjna Facing History and Ourselves, która uczy nauczycieli, jak wyciągać z uczniami etyczne i obywatelskie wnioski z historii. Powtarzając, że „ludzie dokonują wyborów, a te wybory kształtują historię,” (People make choices, choices make history) Facing History definiuje upstandera, jako osobę, która podjęła decyzję by wpływać na kształt świata poprzez występowanie przeciw niesprawiedliwości i wprowadzanie pozytywnej zmiany.
Kto zacznie ze mną petycję, żeby ten termin zgrabnie przetłumaczyć i wprowadzić do słownika? Jakby tu oddać jego nieco rebeliancki, ale ale też obywatelski charakter? A może do ukucia neologizmu zainspirować się nazwiskiem Ireny Sendlerowej. W końcu to ona na wykładach stała, na znak sprzeciwu wobec getta ławkowego, a szturchnięta przez bojówkarza ONR z pytaniem czemu stoi odpowiedziała: – Bo jestem Polką. No upstander jak się patrzy! O ratowaniu dzieci z getta nie wspominając. Może przetłumaczmy upstandera tak: sendler.
O upstanderze myślę od soboty. Od tego nieszczęsnego marszu ONR przez centrum stolicy, który przyszło mi oglądać, choć niestety nie udało się zablokować. I od dokumentu episkopatu, który ostatecznie na tytuł „sendlera” nie zasłużył, bo chyba przestraszył się sam siebie.
Wydawało się, że nie będzie żadnych zaskoczeń. Blokujących jednak mniej niż się spodziewałam. Może efekt majówki. To, że policja interweniuje w reakcji na taką blokadę, było przewidywalne, choć w którymś momencie wtargnęli nasz tłum zaskakująco brutalnie. Ma rację korespondent AP, że to była brutalność nieuzasadniona. Było nas tak niewiele, że można nas było i tak łatwo zepchnąć na chodnik. Czy przewidziało mi się, że policjant popychał i kopał chłopaka obok? Nie, same ledwo się uchyliłyśmy.
Chwilę potem nadeszli. W luźnym szyku, z teatralnie wysokimi sztandarami i flagami, jakby chcieli swój marsz zagęścić. I wtedy okazało się, na na przedzie idzie krzyż, a tłum krzyczy „Ave, Christus Rex”. Co??? – wydarło nam się z gardeł. Wszyscy wokół krzyczą. Marsz swoje, blokada stara się go przekrzyczeć słowami: „Warszawa wolna od faszyzmu”. Wbiło nas w chodnik. To nie może się dziać na prawdę! Z krzyżem? Z Chrystusem w okrzykach? Nie przeszło jeszcze nawet pół pochodu, gdy hasło zmienili na „Znajdzie się kij na lewacki ryj!.” I jakoś to wszystko: kolory, proporce, maszerujący w szyku, opaski na ramionach, okrzyki, i ten krzyż… było bardziej wstrząsające, niż się spodziewałam.
Najwspanialej reagowała Zuza, z którą na blokadzie byłam. Z tak spontanicznym oburzeniem, że aż zawstydzało. W końcu, gdy dogoniłyśmy czoło demonstracji (bo policja przypadkiem odcięła nas kordonem od naszej blokady) nie wytrzymała i wdała się w dyskusję z panami niosącymi krzyż. Nie pomogło tłumaczenie policjantom, że to taka wewnątrzkatolicka dyskusja o nadużywaniu symboli religijnych. Odciągnęli nas i spisali. A gdy spisywali, zagadywała przechodniów wołając: – Nie wierzę! Czy Państwu to nie przeszkadza?
– Przeszkadza – nieśmiało i cicho odparła stojąca najbliżej nas kobieta z dziećmi.
I tu chyba jest sedno. Bo gdy marsz szedł ku Placowi Zamkowemu, po obu stronach ulicy mijał mnóstwo spacerowiczów, z lodami, dziecięcymi wózkami, balonikami. Wiadomo, Krakowskie Przedmieście w weekend. Czy Państwu to nie przeszkadza? – chciało się wołać. I pewnie nie jeden powiedziałby, że tak. A jeśli bym im przeszkadzało, jeśliby rozumieli, dlaczego powinno, to na prawdę spacerowiczów było tam więcej, niż ONR-u. Trzeba było tymi wózkami dziecięcymi zajechać im drogę, a proporce zasłonić gęstwiną baloników z helem.
A tak serio, to może czas uczyć tak historii, żeby z niej wyciągać moralne i obywatelskie wnioski, a nie tylko się nią emocjonować. Zamiast być dumnym z wielkiej Polki Senderowej, zacząć rozmawiać jak przygotować się do podjęcia takich decyzji, jakie stanęły przed nią. O tym ile to kosztuje, by zachować się tak jak ona? Jak kształtować charakter, wrażliwość i odwagę cywilną, zanim stanie się przed taką próbą? A przy okazji wspominania jej postawy warto przypomnieć, co to ten ONR. Pytanie jak zamiast stojących w szeregu lub przechodzących mimo, zrobić z nas i młodszych od nas „senderów/upstanderów” jest być może najdonioślejszym jakie staje przed wychowawcami i formatorami.
Cała ta demonstracja wydarzyła się tuż po tym, jak Konferencja Episkopatu Polski zebrała pochwały od prawa do lewa, za swój bezpiecznie napisany dokument o patriotyzmie. Ale jeśli uważnie się wczytać, w gruncie rzeczy biskupi stanęli bezpiecznie z boku, jak tej soboty przechodnie na Krakowskim Przedmieściu. Trudno powiedzieć, co właściwie myślą. Nawet jak wyrażają niepokój, to nie chcą go nazwać.
Nie było tego głosu, gdy zachodziliśmy w głowę co robią sztandary ONR w białostockiej i łódzkiej katedrze i czemu ksiądz z wałów Jasnej Góry zakrzykuje „chwała wielkiej Polsce!”. Brakowało, gdy polski Kościół nie miał sposobu by opanować młodego księdza, który mienił się duszpasterzem narodowców i zyskiwał zwolenników również noszących sutanny. Chciałoby się usłyszeć lament biskupów, gdy Centrum Badań nad Uprzedzeniami przy UW prezentowało wyniki badań na temat uprzedzeń i mowy nienawiści, które pokazują znaczący wzrost nastrojów antysemickich i antyislamskich, zwłaszcza wśród młodzieży. Badacze tłumaczyli, że następuje desentycyzacja, czyli spada uznanie nienawistnych wypowiedzi za obraźliwe, bo się do nich przyzwyczajamy. Ale przecież takich dosłowności i konkretów w tym dokumencie nie ma.
A może biskupi nie chcieli mówić wprost, ale swoim tekstem pragnęli stanąć w obronie właśnie pacyfikowanego politycznie Muzeum II Wojny Światowej, które niezbyt patriotycznie pokazuje, jak straszna jest wojna? W końcu o potwornościach wojny wspominają w swoim tekście. Czy ogłaszając go właśnie teraz pragnęli zwrócić uwagę na ignorowaną przez władze państwowe rocznicę Akcji Wisła? Wszak piszą, o „poczuciu wspólnoty wobec wszystkich obywateli, bez względu na ich wyznanie czy pochodzenie”, co pewnie powinno obejmować również Ukraińców. Czy może, wspominając, że miłość narodu nie może być powodem pogardy do innych, chcieli nas namówić do blokady idącego dwa dni później przez Warszawę rocznicowego marszu Obozu Narodowo-Radykalnego?
Zgaduję jednak, że nic konkretnego od nas nie chcieli, a już z pewnością nie w sprawach bieżących.
Co nam teraz po tym ostrożnym dokumencie? Podczas kiedy biskupi zbierają pochwały za swoją spóźnioną i wyważoną reakcję, po stołecznych ulicach z krzyżem na czele maszeruje nam ONR. Myślicie, że wyciągną wnioski z własnego dokumentu? Że biskup tej części Warszawy nazwie to co się działo nieopodal jego kurii i katedry nadużyciem? A może trzeba było zejść z biskupiej kanapy i zajrzeć co się dzieje na Placu Zamkowym? Może – jak apeluje Zbigniew Nosowski – sytuacja znajdzie odbicie w trzeciomajowych kazaniach naszych pasterzy? Chętnie dam się zaskoczyć, ale jakos nie wierzę. A tych kazań okolicznościowych trochę się zwykle boję.
Biskupi napisali w sumie rzeczy oczywiste, na przykład że egoizm narodowy jest niechrześcijański, a prawdziwy patriotyzm przejawia się w szacunku do prawa. Czy faktycznie potrzebujemy, żeby nam wyjaśnili, że niekatolik to też dobry Polak i czy przypadkiem nie brzmi to protekcjonalnie?
To instrukcja bezpiecznego patriotyzmu, nie ma w niej specjalnie wyzwań. Po trzydziestu latach debat o również czarnych kartach historii, słyszymy tu o potrzebie przebaczenia, ale nic o tym jak robić rachunek sumienia i o przebaczenie prosić. A chyba udowodniliśmy, że mamy z tym problem. Podobnie pewnie do wszystkich społeczeństw. Owszem zwracają uwagę, by się uwolnić od własnego bólu, ale nie mówią co mamy zaproponować tym, którzy z naszego powodu są zbolali. Nasi pasterze nie dają wskazówek jak budować swój patriotyzm bez zaprzeczania wyrządzanym przez współobywateli krzywdom, co jest tak często wyśmiewane jako „pedagogika wstydu”. Daleko nie szukając, w tym duchu właśnie pisze w Gościu Niedzielnym rektor wydziału teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, o. prof. Dariusz Kowalczyk SJ, który z przekąsem mówi o patriotyzmie ograniczającym się do kasowania biletu i sprzątania po psie, sam jednak z troską pochyla się nad tym, że nazwa „caffe late” wypiera prawdziwie polską „kawę z mlekiem” z restauracyjnych menu.
A skoro rektor wydziału teologii zwłości się, że dofinansowanie dostało „Pokłosie”, a nie film o rodzinie Ulmów, wymordowanej za pomoc Żydom, to trudno się dziwić, że trudne rozmowy o pamięci i historii nie znajdą odpowiedzi także w dokumencie biskupów. Widać Kościół nie widzi swojej roli w formowaniu sumień i przygotowaniu rachunku sumienia, tylko dba o nasze dobre samopoczucie. To istotne, że w dokumencie wspomniano o wieloetniczności obywateli dawnej Rzeczpospolitej, prawda jest jednak taka, że taką edukację ciągną zapaleni nauczyciele i organizacje pozarządowe, ale najczęściej nie katecheci. Nie można było nie wymienić Holokaustu, ale cóż z tego, skoro niewielu metropolitów bywa na rocznicach tych tragicznych wydarzeń obchodzonych w ich miastach. Już nie mówiąc o inicjowaniu tej pamięci tam, gdzie jest trudna lub jej nie ma. Jak wreszcie zobaczę metropolitę warszawskiego i alumnów seminarium 19 kwietnia pod pomnikiem Bohaterów i Męczenników Getta, to dopiero uwierzę.
***
Pociechę można znaleźć w tym, że życie rzuca tak wiele wyzwań (a jak wiemy People make choices, choices make history), że jeszcze nie raz będziemy mogły i mogli dokonać wyborów, które pozwolą nam zostać „sendlerem/upstanderem.” Właściwie wszystko jeszcze przed nami, tylko niech nas nie uśpi 13-stronnicowy dokument Episkopatu. Z resztą dokumenty są łatwe, a potem można składować je w archiwum. Co jednak zrobić, by jak prawdziwy sendler/upstander wprowadzać w świecie zmianę, a nie tylko mnożyć słowa?
Takich sendlerowych/upstanderskich dylematów wszystkim nam życzę z okazji nadchodzącego narodowego święta.
Pani Zuzanno,
Dziękuję. Pora zwierać szeregi. Moja ocena dokumentu Episkopatu była pozytywna. Nie miałam już nadziei, że zdobędą się na cokolwiek.
Pozdrawiam serdecznie. Brakuje Pani w Instytucie. 🙂
Dziękuję Pani za ten tekst. Święte słowa. W punkt.
Sądzę, że większość duchowieństwa karmiona treściami ND i RM tkwi na własne życzenie w błogiej nieświadomości jak Polska nam brunatnieje i zaczyna o paradoksie przypominać chwilami obrazy z Trzeciej Rzeszy.
Sądzę, że my katolicy mamy moralny obowiązek stać po stronie Prawdy i bezpośrednio przywołać do odpowiedzialności hierarchów. Trzeba do nich pisać, apelować, konfrontować ich bezpośrednio z obrazami marszów pod Krzyżem, zdjęciami pobitych w Polsce cudzoziemców, haniebną mi słowami wygłaszanymi w kazaniach. Niech zobaczą to co my, a nie świat przefiltrowany przez prawicowe media. Chętnie stanę z Panią do tego trudu.
Sendlerowcy- świetna nazwa dla polskich buntowników- sprzeciwników. Gratuluję pomysłu.
Renata Pol
Dziękuję Pani za ten tekst. Święte słowa. W punkt.
Sądzę, że większość duchowieństwa karmiona treściami ND i RM tkwi na własne życzenie w błogiej nieświadomości jak Polska nam brunatnieje i zaczyna o paradoksie przypominać chwilami obrazy z Trzeciej Rzeszy.
Sądzę, że my katolicy mamy moralny obowiązek stać po stronie Prawdy i bezpośrednio przywołać do odpowiedzialności hierarchów. Trzeba do nich pisać, apelować, konfrontować ich bezpośrednio z obrazami marszów pod Krzyżem, zdjęciami pobitych w Polsce cudzoziemców, haniebnymi słowami wygłaszanymi w kazaniach. Niech zobaczą to co my, a nie świat przefiltrowany przez prawicowe media. Chętnie stanę z Panią do tego trudu.
Sendlerowcy- świetna nazwa dla polskich buntowników- sprzeciwników. Gratuluję pomysłu.
Renata Pol
Pani Zuzanno,
Zgadzam się z Panią, ale proszę poprawić tego byka ortograficznego w trzeciej linijce od góry, bo mi moje prawdziwie patriotyczne serce pęka.
Szanowna Pani,jestem Pani głęboko wdzięczna za tę piękną i mądrą wypowiedź.Wyprowadziła mnie ze stanu przygnębienia spowodowanego zalewem nienawiści ,ksenofobii i chamstwa.Proszę o włączenie mnie do działalności przeciw temu złu, mam wprawdzie już osiemdziesiąt lat i przeżyłam wiele,ale na szczęście jestem zdrowa i może się na coś przydam w oporze przeciw faszyzmowi,szerzącemu u nas w kraju za pozwoleniem władz państwowych,kościelnych i niektórych ośrodków medialnych,stanowiących nie tak dawno ośrodki kulturotwórcze (mam tu na myśli niektórych ludzi pióra). Popieram Pani propozycję wprowadzenia terminu „sendler” na oznaczenie aktywnej niezgody na niesprawiedliwość,nienawiść i chamstwo.Pozostaję z szacunkiem do Pani dyspozycji-Danuta Bednarska-Hajduk
Ktos ukul onegdaj slowo objector/ obdżektor 🙂
proponuję zamiast sendler mosdorf
Tak Pani nadaje na Kościół, że niby nie reaguje na środowiska prawicowe. Ja chciałbym zapytać: czy ma Pani coś wspólnego z Kościołem czy jest (a po tym Pani tekście tak to wygląda) kolejną osobą która z Kościołem nie ma nic wspólnego ale zawzięcie chcę ten Kościół „reformować” (oczywiście według własnej wizji)? Sam poziom tekstu i sformułowania w nim użyte (np to o ruszeniu się z biskupiej kanapy) przemawiają za tą drugą opcją.
Co zatem mają do zaoferowania Polsce środowiska którym Pani kibicuje? Odpowiedź na to widzimy ostatnio w Niemczech, Francji, Szwecji. To właśnie te środowiska witały z otwartymi ramionami muzułmańskich „uchodźców”. A teraz jakoś boją się stawić im czoła.
Ruchy narodowe demonstrowały w pełni legalnie. Każdy ma prawo do wyrażania swoich opinii bo na tym polega demokracja. Pani zaś chciałaby aby u nas panowała „demokracja” według lewicowo-liberalnej wizji. Jaka to wizja? Widać w tym tekście. I powoływanie się na autorytet wybitnej Ireny Sendlerowej nic Pami nie da.
https://www.tygodnikpowszechny.pl/autor/zuzanna-radzik-60
Powyżej kilka słów stanowiących dowód, że pani Zuzanna to osoba jak najbardziej z wewnątrz Kościoła, znakomicie wykształcona i przygotowana merytorycznie. Rozumiem, że szanowny Realista Patriota rownież odbył podobne studia, skoro z taką butą ocenia artykuł pani Zuzanny. Ja mam jednak inne wrażenie, bo jego wywód o Kościele i ruchach narodowych ma właśnie tyle wspólnego z rzeczywistością, co ocena przygotowania Autorki.
Dziękuję autorce za świetny artykuł. Myśle, że problemem jest nie tylko rosnący w siłę ruch faszystowski ale brak naszego sprzeciwu. Słusznie zwróciła uwagę na to autorka. A co do Kościoła? W trakcie spowiedzi przed świętami Bożego Narodzenia mówiłam księdzu o swoim braku akceptacji na popieranie przez Kościół rządzącej partii politycznej, o tym, że czuję się wykluczana z Kosciola itd. Że mam coraz mniejsza potrzebę uczetniczenia we mszach świętych. Gdy powiedzialam, że bliskie mi jest środowisko „Tygodnika Powszechnego” a nie Radia Maryja ksiądz prawie wrzasnal: „jak ty będziesz czytała Tygodnik Powszechny to nigdy nie zaznasz spokoju”!!!
Dziękuję za ten ważny i mądrze napisany artykuł.
Kiedy kilka-kilkanaście lat temu dowiedziałem się od córki, że mała grupka lewicowej młodzieży (jej kolegów) stanęła samotnie naprzeciwko wielkiemu marszowi nacjonalistów i została dość brutalnie potraktowana przez siły porządkowe, zrobiło mi się wstyd. Obiecałem sobie, że następnym razem ja też pójdę ich zatrzymać. Potem nie raz byłem na takich kontr-manifestacjach, bardziej już wówczas licznych, ale wciąż niewielkich w porównaniu do marszów narodowo-kibicowskich. Nigdy jednak nie udało mi się namówić znajomych z mojego, jakby nie było, liberalnego środowiska. Co więcej, moi znajomi często nie ukrywali oburzenia, jak ja śmiem zapraszać ICH na „lewackie manify”. To mnie złościło, ale nie dlatego, że postrzegali mnie jako „lewaka” (nie widzę w lewicowości nic zdrożnego, wręcz odwrotnie – prawdziwi lewicowcy mogą być, moim zdaniem, dumni ze swej postawy), ale dlatego, że ta nonszalancka postawa wobec, jak mi się wydawało wówczas, widocznego zagrożenia faszyzacją społeczeństwa, przyprawiała mnie o uczucie zawodu. Kiedyś, jako studenci (a było to w latach 80-tych), nasze pokolenie walczyło o sprawiedliwą Polskę, a dziś zamyka się za ogrodzeniem przysłowiowego strzeżonego osiedla, zapominając o czymś takim, jak obywatelska troska o naszą demokrację, jak współodpowiedzialność za jej pielęgnowanie. Wydaje mi się, że dotyczy to całej ogromnej części społeczeństwa, dla której nowa Polska, po upadku PRL, oznacza jedynie awans, sukces i, czasem względną, zamożność. A refleksja nad edelmanowskim „małym złem”, które może urosnąć, budzi jedynie lęk przed wyrwaniem ze strefy komfortu.
Ale wówczas jeszcze sprzeciw wobec pobłażania nacjonalistom nie wymagał specjalnej odwagi cywilnej. Należało przeczytać zapisy konstytucyjne o zakazie głoszenia nienawiści na tle takim i innym, oraz wychwalania ustroju totalitarnego, i żądać od władz, aby tym wybrykom postawiły kres. Lecz dzisiaj jest jednak trochę inna sytuacja, bo, po pierwsze, to zło już urosło, a po drugie – cieszy się sympatią rządzących i, niestety, dużej części kleru (pozostali na ogół wolą się nie wychylać). Tak, tak, nie bójmy się tego powiedzieć: wystąpienie Episkopatu w sprawie patriotyzmu i nacjonalizmu mocno zalatuje fałszem i hipokryzją. Tu trzeba mocno walnąć się w pierś, a nie, jak Pani Redaktor słusznie zauważa, owijać w bawełnę.
Więc może nam też zwyczajnie brakuje odwagi? Może wcale nie jesteśmy takim dzielnym narodem, za jaki się mamy. Świadczyć o tym może choćby gigantyczny lęk przed przyjęciem uchodźców z krajów objętych strasznymi wojnami, lęk tak silny, że rządowi nie pozwala wyrazić zgody na przyjęcie grupki syryjskich dzieci na leczenie, a społeczeństwa ten zakaz nie oburza wcale. Stajemy się narodem-pośmiewiskiem dla tych społeczeństw, które, pomimo różnych wątpliwości i problemów wewnętrznych, coś w sprawie pomocy uchodźcom jednak robią, podczas gdy w Polsce pozarządowe organizacje stale napotykają na przeszkody ze strony władz, a te ostatnie łamią międzynarodowe konwencje i… mało kogo to oburza.
Jest mi wstyd, że nie było mnie obok Pani w tamtą sobotę, i dziękuję za Pani, i Pani koleżanki odwagę. Mogę jedynie, na pocieszenie (siebie, głównie) powiedzieć, że wczoraj (6/05) „ruszyłem się z kanapy” i poszedłem na Paradę Schumana, co sprawiło mi radość głównie z tego powodu, że spotkałem tam mnóstwo młodzieży. Może więc jednak jest jakaś nadzieja?
Dzięki, wiedzy nigdy za wiele.
Pingback: Siedem rzeczy, których nauczyły nas lipcowe protesty - Myślnik Stankiewicza