Archiwum miesiąca: maj 2017

Jak z apostołki Junii zrobić faceta?

Ojcowie Kościoła, których rodzimym językiem była greka, nie mieli wątpliwości. Orygenes, Ambrozjaster, Teodoret, Jan Damasceński – wszyscy widzą to podobnie. Hieronim, tłumacz Wulgaty, też specjalnie się nie waha. Podobnie Wulgata. Biskup Konstantynopola Jan Chryzostom – który nie jest największym feministą w historii chrześcijaństwa – w swoim komentarzu do Listu do Rzymian wręcz podkreślał, jak wielka musiała być mądrość wymienionej pod koniec Listu do Rzymian (Rz 16,7) kobiety, że Apostoł Paweł ją nazywa ją wyróżniającą się pośród apostołów.

Ten fragment Listu do Rzymian łatwo przeoczyć. Czytelników często nudzą pozdrowienia, bo czy jakiś w nich duchowy pożytek? Studentów Listu do Rzymian mogą zmęczyć dysputy nad teologiczną zawartością tego ważnego tekstu Nowego Testamentu i rozdział 16 przeczytają z mniej wyostrzoną uwagą. Ale jeśli się wczytać, obraz rzymskiej wspólnoty chrześcijan jaki się z niego wyłania może nas porwać na równi ze słynnym opisem życia pierwszej wspólnoty chrześcijan z Dziejów Apostolskich. Oto u zarania chrześcijaństwa Paweł pisze do wspólnoty, wśród której liderów wymienia Marię, Tryfenę, Tryfozę, matkę Rufa, siostrę Nereusza, Persydę, Julię oraz Pryskę. Tyle kobiet! List zaś przywozi diakon Febe. Kobieta. Największą jednak kontrowersją tego rozdziału jest nasze dwudziestowieczne pytanie, czy Junia była kobietą? Wcześniej tak wielu wątpliwości w tej sprawie nie było. To dopiero XX wieczni bibliści rozsądzili, że skoro apostoł, to musi być facet. Czyżby dlatego, że czuli na plecach oddech sufrażystek i emancypantek?

Brzmi trochę nieprawdopodobnie, bo trudno uwierzyć, że jakiś „spisek biblistów” zamienił nam Junię w Juniasa, prawda?

Imię apostoła wymienione obok Andronikusa to  Iunian (’Ιουνιαν)  (accusativus l.p) i ponoć płeć tej osoby zależy od tego jak postawiony jest w grece akcent. Kobietą będzie, jeśli w accusativie liczby pojedynczej, w którym występuje w tekście akcent wyglądać będzie tak:  'Ιουνἰαν. Mężczyzną, gdyby był taki: 'Ιουνιᾶν. Problem w tym, że w manuskryptach akcenty znajdziemy rzadko, częściej dopiero zaczynając od VII wieku. A odkąd się pojawiają, też przeważają na stronę żeńskiego imienia. Nie chcę udawać ekspertki, opieram się tu całkowicie na innych. Ci inni jednak, na przykład Eldon Epp, twierdzą, że Junia jest najbardziej oczywistym i naturalnym sposobem odczytania tego imienia. Powodów jest kilka.

Junia to popularne rzymskie imię. Tak z resztą rozumieli je starożytni pisarze chrześcijańscy. Starożytne tłumaczenia Nowego Testamentu na inne języki takie jak syryjski, koptyjski, Greckie Nowe Testamenty zapisywały imię w żeńskiej formie aż do wydania Nestle z 1927 r. Męskie imię Junias nigdzie nie występuje w realu w żadnej z form (ani w tekstach, ani inskrypcjach), a sugestia, że to skrócona wersja rodzi liczne problemy. Słowem, odczytanie że to kobieta aż się narzuca. Niemniej we współczesnych wydaniach Biblii znajdziemy Juniasa.

Co najciekawsze, krytyczne wydania greckiego tekstu Nowego Τestamentu Novum Testamentum Graece wydawane w latach 1927-1992 przez Erwina Nestle, w latach 1956-1993 przez Nestle-Aland i cztery edycje Greek New Testament (tzw. UBS, czyli wydanie United Bible Societies) z lat 1966,  1968, 1975-83, i 1993 wszystkie zawierają męską wersję imienia, choć nie są tego w stanie wesprzeć jednoznacznym w tej mierze manuskryptem. Dalej robi się tylko ciekawiej. W komentarzu Bruca Metzgera do wydania UBS z 1994 znajdziemy uwagę, że zdania co do akcentowania imienia a zatem płci postaci w komitecie redakcyjnym były podzielone. Niektórzy badacze uznając że mało prawdopodobne jest by kobieta byla apostołem, rozumieją imię jako męskie. Inni jednak są pod wrażeniem, że żeńskie imię Junia występuje na inskrypcjach z tego okresu 250 razy, i to tylko na terenie samego Rzymu. Za to męskiego imienia Junias nigdzie nie odnaleziono. Poza tym, gdy skrybowie zaczynają pisać akcenty w greckim tekście, zapisują imię jako żeńskie. Gingrich w 1962 nie kryje, że gramatycznie może to być kobieta, ale nie jest to opinia prawdopodobna, ze względu na to, że ta osoba jest nazwana apostołem. Gdzie indziej Walter Bauer przyznaje, że z leksykalnego punktu widzenia imię to wygląda na żeńskie, ale taka możliwość została wykluczona ze względu na kontekst. Zatem bibliści zajmujący się krytyką tekstualną przestają słuchać tekstów, gdy kontekst wydaje im się nieżyczliwy temu, co w nich widzą? Chodzi o kontekst powstania tekstu Pawła, czy kontekst w którym żyli owi bibliści?

Trzeba przyznać, że oba wydania krytyczne  tekstów Nowego Testamentu wprowadziły bez słowa komentarza zmianę w wydaniu z 1998, i imię Iounian akcentują jak żeńskie. Bez słowa przeprosin, wyjaśnienia, po tym jak przez siedemdziesiąt lat kształtowały biblijne teksty, komentarze, kazania… Czyżby w kontekście biblistów pojawiły się uciążliwe feministyczne badaczki, które uparcie pytały w imię czego Junii zmieniono płeć?

Myślicie, że to wystarczy, żeby wszystkich przekonać, że są w błędzie? jasne, że nie. Jak już zgodzą się nawet, że to kobieta, to zaraz próbują przez rozbiór gramatyczny drugiej części zdania udowodnić, że nie była wcale wyróżniającą się apostołką.

Westchnijmy więc do niej i za nią. Kobietę-apostołkę pierwszego kościoła, wyróżniającą się pośród innych apostołów, pawłową współtowarzyszkę więzienia. W kościele prawosławnym Junia-kobieta czczona jest jako święta 17 maja.

 

P.S. Nie zarzucałabym niefrasobliwości i uprzedzeń autorom szacownych wydań Nestle-Alanda i USB, gdyby nie ośmieliła mnie do tego świetna ksiażka Eldona Eppa, Junia. The First Woman Apostle i kilka innych solidnych artykułów, które załamywały ręce nad brakiem dowodów i jedniczestnym upartym twierdzeniem niektórych, że Junia jest Juniasem. Ale jakby ktoś chciał się spierać, to z chęcią przyjmę kontrargumenty, najlepiej opatrzone bibliografią.

 

 

Dwie Zuzanny

Kiedyś to było rzadkie imię. W latach dziewięćdziesiątych byłyśmy trzy na całą podstawówkę. Zwracało uwagę. Zwykle kojarzyło się z Zuzią z piosenki, całą ze szmatek. Inaczej księżom, którzy znają Biblię lepiej niż inni współobywatele. Im od razu kojarzyło się z bohaterką Księgi Daniela (Dn 13). Zuzanna i starcy! – mówili od razu i tylko czasem nie śmiali się przy tym. Dla nastolatki skojarzenie z Zuzanną podglądaną przez starców w kąpieli było wystarczająco krępujące i bez tego śmiechu.

Minęły lata, zanim zadałam sobie pytanie, czemu nikt nie kojarzył mojego imienia z inną biblijna Zuzanną. Czemu nikt nie zakrzyknął popisując się znajomością Pisma: Ach, jak Zuzanna która wraz z innymi kobietami poszła za Jezusem (por. Łk 8,3). No ale ta druga, nowotestamentowa, która dołącza do Mistrza w Galilei, nie doczekała się tylu przedstawień na obrazach mistrzów. Tamtą z Księgi Daniela, przedstawioną na wielu płótnach, bezwstydnie podglądamy tak jak owi starcy. Z resztą przyzwolenie na oglądanie kobiecego ciała i uprzedmiotowienie przez oglądanie go jest w naszej kulturze duże. Każda kobieta może opowiedzieć wam dziesiątki sytuacji, w których była oglądana nie tak jakby chciała. Przemocowo, choć to tylko wzrok. Wystarczy, że na drodze budowa. Albo tapicer wyjdzie z zakładu na fajkę, gdy biegniesz do autobusu. Albo jakiś ksiądz, biskup, czy nawet papież, będzie się rozwodził o tym, jak budowa kobiecego ciała (ach, te macierzyńskie krągłości) determinuje niewieści los.

Zuzanna i starcy, Hendrik de Clerck (Rijkmuseum)

Więc ta Zuzanna w kąpieli taka wygodna. Gorzej z tą drugą. Co to znaczy, że wraz z Marią Magdaleną oraz Joanną, żoną Chuzy, zarządcy u Heroda, również Zuzanna i inne kobiety były przy Jezusie i uczniach gdy ci wędrowali nauczając i głosząc Ewangelię, a nawet usługiwały im ze swego mienia? Czyżby nie wymieniali tej Zuzanny, bo idącą wraz z uczniami niełatwo ją taksować wzrokiem, wskazując w ten sposób jej miejsce? Bo przecież nie można dziewczynie w głowie mieszać, że jakieś kobiety coś ważnego wśród uczniów Jezusa robiły. Utrzymywały ich? No koniec świata! Może sama nie znajdzie, a kaznodzieja nie wyeksponuje tego wątku, gdy raz na trzy lata wspomni się ją w 11. niedzielę czasu zwykłego w roku C.

Podobnie z resztą z innymi kobietami z Nowego Testamentu. Nigdy w niedzielnych czytaniach nie usłyszymy końcówki Listu do Rzymian, gdzie św. Paweł pozdrawia dziesięć kobiet, między innymi diakonisę Febe, apostołkę Junię i liderki młodego kościoła Lidię i Pryskę.

Kobiety na kartach Biblii są nie tylko od bycia oglądanymi (i podglądanymi), ale również od działania. Jak Zuzanna, która wraz z innymi kobietami wędrowała za Jezusem.

Upstander i patrioci

Mocuję się, szukając odpowiedniego tłumaczenia i nic. Słowniki wiele nie pomogą, bo dopiero w 2016 roku Słownik Oxfordzki języka angielskiego dodał słówko „upstander” do swojego zasobu i to na żądanie legislatury Stanu New Jersey. Wszystko dzięki Sarze Decker i Monice Mahal,  które trzy lata wcześniej rozpoczęły w swojej szkole petycję w tej sprawie. Podchwycił temat senator stanowy  i w efekcie legislatura stanu New Jersey zobowiązała Oxford Dictionaries i Merriam-Webster, Inc. do uzupełnienia słownika. Słowo o które idzie, ukuła dyplomatka Samantha Power a rozpropagowała amerykańska organizacja edukacyjna Facing History and Ourselves, która uczy nauczycieli, jak wyciągać z uczniami etyczne i obywatelskie wnioski z historii. Powtarzając, że „ludzie dokonują wyborów, a te wybory kształtują historię,” (People make choices, choices make history) Facing History definiuje upstandera, jako osobę, która podjęła decyzję by wpływać na kształt świata poprzez występowanie przeciw niesprawiedliwości i wprowadzanie pozytywnej zmiany.

Kto zacznie ze mną petycję,  żeby ten termin zgrabnie przetłumaczyć i wprowadzić do słownika? Jakby tu oddać jego nieco rebeliancki, ale ale też obywatelski charakter? A może do ukucia neologizmu zainspirować się nazwiskiem Ireny Sendlerowej. W końcu to ona na wykładach stała, na znak sprzeciwu wobec getta ławkowego, a szturchnięta przez bojówkarza ONR z pytaniem czemu stoi odpowiedziała: – Bo jestem Polką. No upstander jak się patrzy! O ratowaniu dzieci z getta nie wspominając. Może przetłumaczmy upstandera tak: sendler.

O upstanderze myślę od soboty. Od tego nieszczęsnego marszu ONR przez centrum stolicy, który przyszło mi oglądać, choć niestety nie udało się zablokować. I od dokumentu episkopatu, który ostatecznie na tytuł „sendlera” nie zasłużył, bo chyba przestraszył się sam siebie.

Wydawało się, że nie będzie żadnych zaskoczeń. Blokujących jednak mniej niż się spodziewałam. Może efekt majówki. To, że policja interweniuje w reakcji na taką blokadę, było przewidywalne, choć w którymś momencie wtargnęli nasz tłum zaskakująco brutalnie. Ma rację korespondent AP, że to była brutalność nieuzasadniona. Było nas tak niewiele, że można nas było i tak łatwo zepchnąć na chodnik. Czy przewidziało mi się, że policjant popychał i kopał chłopaka obok? Nie, same ledwo się uchyliłyśmy.

Chwilę potem nadeszli. W luźnym szyku, z teatralnie wysokimi sztandarami i flagami, jakby chcieli swój marsz zagęścić. I wtedy okazało się, na na przedzie idzie krzyż, a tłum krzyczy „Ave, Christus Rex”. Co??? – wydarło nam się z gardeł. Wszyscy wokół krzyczą. Marsz swoje, blokada stara się go przekrzyczeć słowami: „Warszawa wolna od faszyzmu”. Wbiło nas w chodnik. To nie może się dziać na prawdę! Z krzyżem? Z Chrystusem w okrzykach? Nie przeszło jeszcze nawet pół pochodu, gdy hasło zmienili na „Znajdzie się kij na lewacki ryj!.” I jakoś to wszystko: kolory, proporce, maszerujący w szyku, opaski na ramionach, okrzyki, i ten krzyż… było bardziej wstrząsające, niż się spodziewałam.

 

Najwspanialej reagowała Zuza, z którą na blokadzie byłam. Z tak spontanicznym oburzeniem, że aż zawstydzało. W końcu, gdy dogoniłyśmy czoło demonstracji (bo policja przypadkiem odcięła nas kordonem od naszej blokady) nie wytrzymała i wdała się w dyskusję z panami niosącymi krzyż. Nie pomogło tłumaczenie policjantom, że to taka wewnątrzkatolicka dyskusja o nadużywaniu symboli religijnych. Odciągnęli nas i spisali. A gdy spisywali, zagadywała przechodniów wołając:  – Nie wierzę! Czy Państwu to nie przeszkadza?

– Przeszkadza – nieśmiało i cicho odparła stojąca najbliżej nas kobieta z dziećmi.

I tu chyba jest sedno. Bo gdy marsz szedł ku Placowi Zamkowemu, po obu stronach ulicy mijał mnóstwo spacerowiczów, z lodami, dziecięcymi wózkami, balonikami. Wiadomo, Krakowskie Przedmieście w weekend. Czy Państwu to nie przeszkadza? – chciało się wołać. I pewnie nie jeden powiedziałby, że tak. A jeśli bym im przeszkadzało, jeśliby rozumieli, dlaczego powinno, to na prawdę spacerowiczów było tam więcej, niż ONR-u. Trzeba było tymi wózkami dziecięcymi zajechać im drogę, a proporce zasłonić gęstwiną baloników z helem.

A tak serio, to może czas uczyć tak historii, żeby z niej wyciągać moralne i obywatelskie wnioski, a nie tylko się nią emocjonować. Zamiast być dumnym z wielkiej Polki Senderowej, zacząć rozmawiać jak przygotować się do podjęcia takich decyzji, jakie stanęły przed nią. O tym ile to kosztuje, by zachować się tak jak ona? Jak kształtować charakter, wrażliwość i odwagę cywilną, zanim stanie się przed taką próbą? A przy okazji wspominania jej postawy warto przypomnieć, co to ten ONR. Pytanie jak zamiast stojących w szeregu lub przechodzących mimo, zrobić z nas i młodszych od nas „senderów/upstanderów” jest być może najdonioślejszym jakie staje przed wychowawcami i formatorami.

Cała ta demonstracja wydarzyła się tuż po tym, jak Konferencja Episkopatu Polski zebrała pochwały od prawa do lewa, za swój bezpiecznie napisany dokument o patriotyzmie. Ale jeśli uważnie się wczytać, w gruncie rzeczy biskupi stanęli bezpiecznie z boku, jak tej soboty  przechodnie na Krakowskim Przedmieściu. Trudno powiedzieć, co właściwie myślą. Nawet jak wyrażają niepokój, to nie chcą go nazwać.

Nie było tego głosu, gdy zachodziliśmy w głowę co robią sztandary ONR w białostockiej i łódzkiej katedrze i czemu ksiądz z wałów Jasnej Góry zakrzykuje „chwała wielkiej Polsce!”. Brakowało, gdy polski Kościół nie miał sposobu by opanować młodego księdza, który mienił się duszpasterzem narodowców i zyskiwał zwolenników również noszących sutanny. Chciałoby się usłyszeć lament biskupów, gdy Centrum Badań nad Uprzedzeniami przy UW prezentowało wyniki badań na temat uprzedzeń i mowy nienawiści, które pokazują znaczący wzrost nastrojów antysemickich i antyislamskich, zwłaszcza wśród młodzieży. Badacze tłumaczyli, że następuje desentycyzacja, czyli spada uznanie nienawistnych wypowiedzi za obraźliwe, bo się do nich przyzwyczajamy. Ale przecież takich dosłowności i konkretów w tym dokumencie nie ma.

A może biskupi nie chcieli mówić wprost, ale swoim tekstem pragnęli stanąć w obronie właśnie pacyfikowanego politycznie Muzeum II Wojny Światowej, które niezbyt patriotycznie pokazuje, jak straszna jest wojna? W końcu o potwornościach wojny wspominają w swoim tekście. Czy ogłaszając go właśnie teraz pragnęli zwrócić uwagę na ignorowaną przez władze państwowe rocznicę Akcji Wisła? Wszak piszą, o „poczuciu wspólnoty wobec wszystkich obywateli, bez względu na ich wyznanie czy pochodzenie”, co pewnie powinno obejmować również Ukraińców. Czy może, wspominając, że miłość narodu nie może być powodem pogardy do innych, chcieli nas namówić do blokady idącego dwa dni później przez Warszawę rocznicowego marszu Obozu Narodowo-Radykalnego?

Zgaduję jednak, że nic konkretnego od nas nie chcieli, a już z pewnością nie w sprawach bieżących.

Co nam teraz po tym ostrożnym dokumencie? Podczas kiedy biskupi zbierają pochwały za swoją spóźnioną i wyważoną reakcję, po stołecznych ulicach z krzyżem na czele maszeruje nam ONR. Myślicie, że wyciągną wnioski z własnego dokumentu? Że biskup tej części Warszawy nazwie to co się działo nieopodal jego kurii i katedry nadużyciem?  A może trzeba było zejść z biskupiej kanapy i zajrzeć co się dzieje na Placu Zamkowym? Może – jak apeluje Zbigniew Nosowski – sytuacja znajdzie odbicie w trzeciomajowych kazaniach naszych pasterzy? Chętnie dam się zaskoczyć, ale jakos nie wierzę. A tych kazań okolicznościowych trochę się zwykle boję.

Biskupi napisali w sumie rzeczy oczywiste, na przykład że egoizm narodowy jest niechrześcijański, a prawdziwy patriotyzm przejawia się w szacunku do prawa. Czy faktycznie potrzebujemy, żeby nam wyjaśnili, że niekatolik to też dobry Polak i czy przypadkiem nie brzmi to protekcjonalnie?

To instrukcja bezpiecznego patriotyzmu, nie ma w niej specjalnie wyzwań. Po trzydziestu latach debat o również czarnych kartach historii, słyszymy tu o potrzebie przebaczenia, ale nic o tym jak robić rachunek sumienia i o przebaczenie prosić. A chyba udowodniliśmy, że mamy z tym problem. Podobnie pewnie do wszystkich społeczeństw. Owszem zwracają uwagę, by się uwolnić od własnego bólu, ale nie mówią co mamy zaproponować tym, którzy z naszego powodu są zbolali. Nasi pasterze nie dają wskazówek jak budować swój patriotyzm bez zaprzeczania wyrządzanym przez współobywateli krzywdom, co jest tak często wyśmiewane jako „pedagogika wstydu”. Daleko nie szukając, w tym duchu właśnie pisze w Gościu Niedzielnym rektor wydziału teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, o. prof. Dariusz Kowalczyk SJ, który z przekąsem mówi o patriotyzmie ograniczającym się do kasowania biletu i sprzątania po psie, sam jednak z troską pochyla się nad tym, że nazwa „caffe late” wypiera prawdziwie polską „kawę z mlekiem” z restauracyjnych menu.

A skoro rektor wydziału teologii zwłości się, że dofinansowanie dostało „Pokłosie”, a nie film o rodzinie Ulmów, wymordowanej za pomoc Żydom, to trudno się dziwić, że trudne rozmowy o pamięci i historii nie znajdą odpowiedzi także w dokumencie biskupów. Widać Kościół nie widzi swojej roli w formowaniu sumień i przygotowaniu rachunku sumienia, tylko dba o nasze dobre samopoczucie. To istotne, że w dokumencie  wspomniano o wieloetniczności obywateli dawnej Rzeczpospolitej, prawda jest jednak taka, że taką edukację ciągną zapaleni nauczyciele i organizacje pozarządowe, ale najczęściej nie katecheci. Nie można było nie wymienić Holokaustu, ale cóż z tego, skoro niewielu metropolitów bywa na rocznicach tych tragicznych wydarzeń obchodzonych w ich miastach. Już nie mówiąc o inicjowaniu tej pamięci tam, gdzie jest trudna lub jej nie ma. Jak wreszcie zobaczę metropolitę warszawskiego i alumnów seminarium 19 kwietnia pod pomnikiem Bohaterów i Męczenników Getta, to dopiero uwierzę.

***

Pociechę można znaleźć w tym, że życie rzuca tak wiele wyzwań (a jak wiemy People make choices, choices make history), że jeszcze nie raz będziemy mogły i mogli dokonać  wyborów, które pozwolą nam zostać „sendlerem/upstanderem.” Właściwie wszystko jeszcze przed nami, tylko niech nas nie uśpi 13-stronnicowy dokument Episkopatu. Z resztą dokumenty są łatwe, a potem można składować je w archiwum. Co jednak zrobić, by jak prawdziwy sendler/upstander wprowadzać w świecie zmianę, a nie tylko mnożyć słowa?

Takich sendlerowych/upstanderskich dylematów wszystkim nam życzę z okazji nadchodzącego narodowego święta.